Przejdź do głównej zawartości

Rehabilitacja po swojemu – moje triki i drobne ułatwiacze

Rehabilitacja to nie tylko ćwiczenia z fizjoterapeutą.
To cała codzienność, którą trzeba dostosować do ciała – czasem upartego, czasem obolałego, a czasem po prostu zmęczonego.
Ja też szukałam swoich sposobów. Małych trików, które sprawiają, że życie staje się trochę wygodniejsze. Może komuś z Was też się przydadzą.

1. Piłka rehabilitacyjna zamiast krzesła

Kiedy kręgosłup buntuje się na zwykłym siedzeniu, piłka rehabilitacyjna okazuje się zbawieniem. Nie siedzę na niej godzinami, ale kilkanaście minut dziennie potrafi odciążyć plecy, a przy okazji „włącza” mięśnie brzucha i pośladków.

2. Poduszka ortopedyczna

Inwestycja, która naprawdę zmienia codzienność. Na specjalnej poduszce ortopedycznej śpię i leżę dużo lepiej – kark mniej boli, głowa odpoczywa, a ciało rano nie buntuje się tak bardzo. To drobiazg, a potrafi zrobić różnicę w jakości snu.

3. Małe porcje ruchu zamiast maratonów

Nie ćwiczę długo. Ćwiczę krótko, ale kilka razy w ciągu dnia. To mniej obciąża i daje poczucie, że „coś zrobiłam”, zamiast od razu się zniechęcić. Czasem to 10 minut rozciągania, czasem kilka ćwiczeń przy serialu.

4. Poduszka pod kolana

Podczas snu zwykła dodatkowa poduszka potrafi być lepsza niż tabletka. Podłożona pod kolana albo między nogi odciąża kręgosłup i biodra. Dzięki temu łatwiej zasnąć i nie budzić się co godzinę z bólem.

5. Stymulator mięśni na „gorsze dni”

Są dni, kiedy ból nie pozwala mi ćwiczyć. Wtedy sięgam po stymulator mięśni. On rusza moje ciało za mnie – delikatnie pobudza mięśnie, żeby się nie zastały i żebym miała poczucie, że coś jednak zrobiłam dla siebie, nawet jeśli ja sama nie daję rady.

6. Odpoczynek bez poczucia winy
Najważniejszy trik – dać sobie prawo do odpoczynku. Bo rehabilitacja to nie tylko ruch, ale też regeneracja. A świadomość, że nicnierobienie też jest częścią procesu, potrafi odciążyć głowę tak samo jak kręgosłup.

---

Rehabilitacja „po swojemu” nie zawsze wygląda podręcznikowo.
Ale liczy się efekt – że dzięki tym drobiazgom mogę funkcjonować, spać, trochę więcej zrobić.
Bo każde ułatwienie to krok w stronę lepszego dnia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...