Przejdź do głównej zawartości

Mój kalendarz nie zna słowa ‘jutro’

Mój kalendarz nie zna słowa „jutro” bo nie jestem w stanie zaplanować nawet tego, co będzie za godzinę.
Bo wszystko zależy od tego, jak się obudzę.
Czy dzisiaj będzie dzień z tych lepszych… czy tych, które zabierają wszystko – siłę, spokój, chęci.

Kiedyś żyłam z głową pełną planów.
Rozpisywałam tygodnie, ustalałam cele, zaznaczałam kolorem rzeczy do zrobienia.
Teraz najczęściej patrzę w kalendarz i myślę: „zobaczymy”.
A potem – „może jednak nie dzisiaj”.

Nie chodzi o lenistwo. Nie chodzi o brak chęci.
Chodzi o ciało, które często decyduje za mnie.
O ból, który pojawia się bez zapowiedzi.
O zmęczenie, które nie mija po odpoczynku.
O głowę, która czasem też nie daje rady – nawet jeśli bardzo chce.

Nie planuję wyjazdów.
Nie planuję spotkań z wyprzedzeniem.
Nie mówię „będę na pewno” – bo wiem, że czasem nawet wyjście po chleb może być wyzwaniem.

To trudne.
Bo świat kocha ludzi punktualnych, zorganizowanych, przewidywalnych.
A ja – żyję z dnia na dzień.
Czasem z godziny na godzinę.

I chociaż wciąż uczę się pokory wobec tej zmienności,
to bywa, że bardzo tęsknię za zwyczajną pewnością.
Za „jutro”, które można zaplanować i zrealizować.
Za prostym „do zobaczenia” bez tego cienia niepewności, który gdzieś zawsze się czai.

Ale w tej całej chwiejności nauczyłam się też czegoś innego.
Że dzisiaj bywa cenniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Że czasem jeden dobry dzień potrafi wynagrodzić trzy trudne.
Że życie to nie zawsze ciągłość – czasem to tylko chwile, które trzeba łapać wtedy, gdy się pojawią.

Więc może mój kalendarz nie zna słowa „jutro”.
Ale dziś – jestem.
I to też się liczy. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...