Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2025

Co to znaczy być silną naprawdę – czyli o sile, która nie krzyczy

Niektórzy myślą, że siła to brak łez. Że to pewny krok, głośny głos i wieczne „dam radę”. Ale prawda jest inna. Prawdziwa siła to ta, która nie potrzebuje aplauzu. To ta, która siedzi cicho na podłodze, kiedy wszystko się wali – i mimo łez, próbuje wstać. To ta, która przyznaje się do zmęczenia, do bólu, do słabości. To ta, która mówi: „dziś nie dam rady” – i nie czuje się przez to gorsza. Bo siła nie zawsze walczy. Czasem siła to odpuszczenie. To pozwolenie sobie na odpoczynek. To łagodność wobec siebie, kiedy ciało odmawia współpracy, a głowa gubi sens. Być silną – naprawdę – to nie znaczy być niezniszczalną. To znaczy być prawdziwą. Z pęknięciami, ze zwątpieniami, z dniami, w których jedynym zwycięstwem jest… przeżycie. I to wystarczy. Wystarczy, by uznać siebie za silną. Nie dla świata. Dla siebie.

Wszystko przeze mnie

Ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że wszystko jest przeze mnie. Tego nie można — bo nie dam rady. Tamtego nie można — bo jestem chora. Czasem, aż wstyd się przyznać, myślę sobie: „Może lepiej by było, gdyby mnie nie było”. Nie z jakiegoś dramatycznego powodu. Po prostu... wszystko byłoby łatwiejsze. Nie trzeba by było planować dnia pod moje ograniczenia. Nie trzeba by było rezygnować z wyjazdów, z aktywności, z życia. Moja rodzina mogłaby odetchnąć pełną piersią. Nie musieliby się martwić, czy dam radę, czy znów coś się pogorszy, czy mnie boli. A mnie? Mnie nie byłoby przykro. Bo wtedy nie byłoby też tego codziennego ciężaru, który noszę nie tylko w ciele, ale i w głowie. To nie jest wpis z serii „szukam litości”. To jest wpis z wnętrza zmęczenia. Z miejsca, gdzie człowiek nie chce niczego więcej niż tego, żeby jego istnienie nie było dla nikogo ciężarem. Wiem, że to, co czuję, jest efektem bólu, bezsilności i zmęczenia chorobą. Ale wiem też, że te myśli się pojawiają. I jeśli się ...

Nie wszystko widać na pierwszy rzut oka – o niewidocznych zmaganiach

Nie zawsze widać zmęczenie. Nie zawsze widać ból. Nie zawsze widać, że komuś brakuje sił, by wstać z łóżka, ubrać się, zjeść śniadanie. Czasem ktoś się uśmiecha – ale tylko dlatego, że tak łatwiej. Bo wtedy nie trzeba tłumaczyć. Bo wtedy nikt nie pyta. Bo wtedy można przez chwilę udawać, że wszystko jest w porządku. A przecież wiele z naszych zmagań dzieje się w środku. W ciele, które boli, chociaż na zewnątrz wygląda „normalnie”. W głowie, która toczy własne bitwy – z lękiem, ze wspomnieniami, z niepewnością o jutro. W sercu, które pęka po cichu, ale nadal bije. To nie jest lenistwo. To nie jest przesada. To nie jest „wymówka”. To jest życie, które czasem rani. Które wystawia na próbę. Które zmusza do zwolnienia, zanim człowiek sam się zatrzyma. Dlatego tak ważna jest życzliwość. Nie ta wielka, górnolotna – tylko ta codzienna. Ciepłe „dzień dobry”, uważne spojrzenie, zdanie wypowiedziane spokojnym tonem. Bo nigdy nie wiesz, ile walk ktoś dziś toczy, choć nic po nim nie widać. I może n...

"O nas, mimo wszystko

Nie jesteśmy idealni. Ani osobno, ani razem. Między nami było wszystko – śmiech, czułość, wsparcie. Ale też krzyk, milczenie, trzaskanie drzwiami i te momenty, kiedy każde z nas miało ochotę uciec w swoją stronę i nigdy nie wracać. Były dni, kiedy nie chciałam go widzieć. Kiedy każde słowo brzmiało jak zarzut, każda jego próba pomocy bolała bardziej niż obojętność. A były i takie chwile, kiedy to jego obecność była jedynym, co mnie jeszcze trzymało. Choroba wiele zmienia. Ciało, myśli, emocje, cierpliwość. Mnie zmieniła bardzo. I choć nie mówię o tym głośno, widzę, jak czasem trudno mu to wszystko unieść. Jak próbuje być twardy, ale gdzieś w oczach widać zmęczenie. Zmieszanie. Bezradność. Czasem nawet złość. Ale mimo wszystko jest. Czasem milczy, kiedy w środku pewnie wszystko mu się gotuje. Czasem zagryza zęby, żeby nie odpyskować, kiedy ja znowu się wyżywam na nim za coś, za co nawet nie powinien odpowiadać. Czasem wychodzi na chwilę z pokoju, z domu, żeby złapać oddech. I wraca. Zaw...

Nigdy nie zniknie – i właśnie to boli najbardziej

Cały czas miałam w głowie jedną myśl: wyzdrowieję. Może nie dziś, może nie za tydzień, ale kiedyś… wrócę. Do normalności. Do życia bez bólu, bez ograniczeń, bez codziennego kombinowania, jak przetrwać dzień. Trzymałam się tej nadziei kurczowo, jak linijki światła w bardzo ciemnym tunelu. Dlatego ta ostatnia wizyta u lekarza była dla mnie jak grom z jasnego nieba. Chyba nie da się przygotować na takie słowa. Nawet jeśli coś z tyłu głowy czasem szeptało, to serce nie chciało tego słyszeć. Badania nie pozostawiły wątpliwości: to, co mnie niszczy od środka, to nie coś, co da się „zaleczyć i zapomnieć”. To choroba nieuleczalna. Taka, która może być trzymana w ryzach, może czasem odpuścić – ale nigdy nie zniknie. Nigdy. Nie umiem opisać, co poczułam. Szok. Smutek. Niedowierzanie. Złość. Żal tak wielki, że nie mieści się w klatce piersiowej. I pytanie, które wracało jak echo: „Dlaczego ja?”. Może to nie jest sprawiedliwe pytanie. Ale nie da się go nie zadać. Przez tyle czasu robiłam wszystko,...

Kiedy wszystko boli, ale w sercu wciąż tli się życie – o nadziei na trudne dni

Są takie poranki, kiedy budzisz się już zmęczona. Zanim jeszcze wypijesz pierwszy łyk wody, zanim wyjrzysz przez okno – czujesz to znajome napięcie. W krzyżu. W karku. W nogach. Jakby całe ciało próbowało powiedzieć: dziś znowu będzie trudno. I najgorsze jest to, że nie wiesz, kiedy będzie inaczej. Bywają dni, kiedy boli dosłownie wszystko. Gdy nawet najprostsze rzeczy – mycie głowy, założenie butów, zejście po schodach – stają się wyzwaniem. I wtedy w głowie pojawiają się pytania: „Ile jeszcze?”, „Czy to kiedykolwiek minie?”, „Po co to wszystko?”. Te pytania są ludzkie. Są częścią codzienności, która się przeciąga. Która nie pyta o zgodę. Która po prostu jest. Ale... Między tym wszystkim czasem tli się coś małego. Prawie niewidocznego. Taki malutki płomyk życia. Nadzieja. Może to uśmiech psa, który znów przyniósł Ci zabawkę. Może to promień słońca na parapecie, który oświetla kubek z herbatą. Może to wiadomość „Myślę o Tobie”. Może to ta jedna chwila, kiedy ból lekko odpuszcza i czuje...

Jak rozpoznać, że przesadziłaś z rehabilitacją – znaki, które ciało daje, zanim krzyknie

Nie zawsze to widać od razu. Czasem to tylko lekkie napięcie w plecach, które ignorujesz, bo przecież „to tylko zmęczenie”. Albo uczucie ciężkości w nogach po ćwiczeniach, które zamiast ustępować – narasta z każdym dniem. Ciało nie zawsze krzyczy od razu. Zwykle najpierw szepcze. A my – zapatrzone w cel, w poprawę, w liczby i powroty do „normalności” – uczymy się tych szeptów nie słyszeć. U mnie zaczyna się od zmiany nastroju. Takiego trudnego do uchwycenia rozdrażnienia. Później ciało dołącza do chóru – trudność ze snem, nieustępujący ból nawet po tabletkach, drętwienie, które wraca szybciej. I ten znajomy ciężar w lędźwiach, jakby ktoś położył mi tam worek z piaskiem. Znacie to? Miałam dni, kiedy ćwiczyłam lub chodziłam więcej, niż było trzeba. Bo przecież „już tyle umiem”, „tak dobrze szło”, „nie mogę sobie odpuścić”. A jednak ciało nie zna ambicji. Ono zna granice. I kiedy przekraczam je zbyt często, przypomina o sobie dobitnie. Co może być takim cichym sygnałem? uczucie zmęczenia ...

Jak nie zwariować, gdy jesteś długo na L4 – rytuały, które dają sens dnia

Na początku to może być nawet przyjemne. Brak budzika, wolniejsze poranki, więcej snu. Myślisz: „W końcu trochę odpocznę”. Ale potem mija tydzień. Dwa. Miesiąc. I nagle zaczynasz się gubić. Dni zlewają się w jedno. Poranek wygląda jak wieczór. Niedziela nie różni się od środy. A Ty – choć wciąż w łóżku albo na kanapie – czujesz się, jakbyś codziennie przebiegała maraton. Psychiczny. Długie L4 to nie wakacje. To czas leczenia, regeneracji, ale i… próba. Próba dla głowy. Dla cierpliwości. Dla tożsamości, która wcześniej była zbudowana wokół „bycia potrzebną”, „bycia w pracy”, „robienia czegoś sensownego”. Co może wtedy pomóc? Rytuały. Nie wielkie zmiany, nie ambitne plany – ale proste, powtarzalne rzeczy, które dają Twojemu dniu ramy. I sens. Kilka rytuałów, które uratowały moją codzienność: Poranna chwila ciszy. Nie telefon, nie serial, nie wiadomości. Tylko kubek herbaty, patrzenie za okno, kilka spokojnych oddechów. Takie ciche "jestem". Ubieranie się, nawet bez okazji. Nawe...

Rak duszy

Ostatnio nie mogę przestać myśleć. Najpierw DJ Hazel. Potem Sonia. Teraz Marcin. Każde z nich miało swoją historię, swoje życie, które – z zewnątrz – wyglądało przecież na całkiem „udane”. Kto by pomyślał, że byli aż tak nieszczęśliwi? Zaczynam się zastanawiać… Co się dzieje z młodymi ludźmi? Dlaczego tak wielu z nas odchodzi w taki sposób? Dlaczego aż tylu z nas przestaje widzieć sens? Trochę ich rozumiem. Bo czasem przychodzi taki moment, kiedy odechciewa się wszystkiego. Kiedy nie masz już siły udawać, że wszystko jest ok. Że jeszcze coś się zmieni. Że jeszcze będzie lepiej. Z zewnątrz potrafimy się uśmiechać. Żartować. Publikować zdjęcia, które mają krzyczeć: "Jest dobrze!". Ale w środku… Czasem siedzi cisza. Taka, która boli. Taka, która tłumi wszystko inne – radość, nadzieję, wiarę w przyszłość. I ta cisza potrafi być nie do zniesienia. Czasem wystarczy jedna kropla smutku za dużo. Jeden moment, w którym nie ma już nic, co trzymałoby nas przy ziemi. Bo nadzieja – choć k...

Gdy ciało zawodzi – jak budować relację z samą sobą na nowo

Nie ma w tym nic poetyckiego, nic wzniosłego. Gdy ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa, nie czujesz wdzięczności, tylko strach. Złość. Żal. Czasem nawet obrzydzenie. Bo nagle przestajesz być „tą samą sobą”. Nie możesz chodzić, siedzieć, sięgać, robić najprostszych rzeczy. Ciało, które kiedyś działało „samo z siebie”, teraz woła o pomoc, o uwagę. I choć to trudne, musisz się z nim na nowo poznać. 1. Najpierw przychodzi bunt „Dlaczego ja?” „Dlaczego teraz?” „Co zrobiłam nie tak?” To naturalne pytania. I nie musisz ich w sobie tłumić. One są częścią procesu żałoby – bo to trochę tak, jakbyś żegnała siebie sprzed urazu, sprzed choroby. Tę wersję, która była sprawna, niezależna, „normalna”. Pozwól sobie na płacz. Na krzyk. Na żal. Ale nie pozwól, by te emocje zostały z Tobą na zawsze. 2. Potem uczysz się nowego języka Ciało mówi inaczej. Już nie pcha Cię do działania, ale woła: „Zatrzymaj się”. Zaczynasz uczyć się, kiedy wstać, kiedy usiąść, kiedy odpuścić. Słuchasz. Testujesz. Popełniasz b...

Planowanie dnia, kiedy nie wiesz, ile będziesz mieć siły

Są dni, kiedy wstajesz z głową pełną planów. A potem wystarczy jedna chwila – ból, zawroty, zmęczenie, które rozlewa się po ciele jak zimna woda – i wszystko się sypie. Planowanie dnia, kiedy nie wiesz, czy w ogóle wstaniesz z łóżka bez zawahania, to wyższa szkoła życia. Ale da się. Może nie perfekcyjnie. Może nie zawsze. Ale da się. 1. Zaczynaj od minimum Nie zapisuj w kalendarzu dziesięciu rzeczy. Zapisz jedną. Najważniejszą. Taką, która da Ci poczucie, że coś się udało. Jeśli będziesz mieć siłę – zrobisz więcej. Ale jeśli nie – zrobienie tej jednej rzeczy będzie Twoim małym zwycięstwem. 2. Planuj na miękko, nie na sztywno Zamiast rozpisywać godzina po godzinie, spróbuj tworzyć „bloki elastyczne”: rano (jeśli dam radę) – np. krótki spacer, śniadanie, prysznic po południu (jeśli będzie siła) – np. zadzwonić gdzieś, zrobić pranie wieczór (jeśli nie padnę wcześniej) – relaks, książka, nicnierobienie Pozwól sobie na przesuwanie, odpuszczanie, zamienianie miejscami. Nic się nie stanie. 3....

Co powiedziałabym sobie sprzed operacji – list wsteczny

Gdyby istniała możliwość, żeby usiąść obok siebie sprzed operacji, spojrzeć jej w oczy i szepnąć kilka słów – zrobiłabym to bez wahania. Nie po to, żeby ją przestraszyć. Ale żeby przy niej być. Żeby przygotować, przytulić, uchronić przed niepotrzebnym rozczarowaniem. A może tylko po to, by powiedzieć: „Nie jesteś sama. Przejdziesz przez to, dasz radę. Ale będzie inaczej, niż myślisz”. Ten list piszę dziś – z miejsca, gdzie już trochę wiem. Gdzie boli nadal, ale mniej niewiadomych, a więcej zrozumienia. Dla siebie. I może dla Ciebie – jeśli jesteś właśnie w takim miejscu jak ja wtedy. --- 1. „To będzie trudniejsze, niż się spodziewasz.” Nie chcę Cię straszyć. Ale chcę być z Tobą szczerze. Nie będzie tak, jak sobie to wyobrażałaś. Nie będzie tak, jak było wcześniej. To nie jest „kolejna operacja”. To będzie długa droga. I będzie bolało, bardzo. Ciało – oczywiście. Ale jeszcze bardziej – dusza. Będą takie poranki, kiedy wstanie z łóżka będzie osiągnięciem dnia. Takie wieczory, kiedy strac...

Co zrobić, kiedy jesteś już na samym końcu… wszystkiego

Są takie dni, kiedy nie chodzi już o złe samopoczucie. Ani o gorszy humor, ani o to, że boli. Chodzi o to coś głębiej, co pęka w człowieku bez dźwięku. Kiedy wstajesz rano i wiesz, że to będzie kolejny dzień z serii „nie dam rady”. Kiedy czujesz, że jesteś na końcu. Na końcu cierpliwości. Na końcu wytrzymywania. Na końcu sił, myśli, nadziei. I wszystko w środku mówi ci, że z tego końca to już się nie wraca. --- Wiesz, ile razy ja tam byłam? Nie w odwiedzinach. Nie na chwilę. Z walizką. Z rezygnacją. Z sercem, które miało już dość. Nie miałam ochoty słuchać, że „będzie lepiej”, „czas leczy”, „trzeba być silnym”. Bo wtedy nie chcesz być silny. Chcesz zniknąć. Albo po prostu przestać czuć. --- Ale coś ci powiem – może to jedyna rzecz, jaką warto wtedy usłyszeć: „Koniec” to bardzo dziwne miejsce. Bo to właśnie tam można się zatrzymać na tyle, żeby usłyszeć siebie. Nie świat, nie ludzi, nie oczekiwania – ale ten szept z głębi ciebie, który mówi: „Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale jeszcze sp...

Na chwilę jego dzieciństwo zmieniło się w dorosłość

Kiedy wróciłam do domu po operacji, wszystko było inne. Ja – słabsza, wolniejsza, trochę obca nawet samej sobie. Dom – znajomy, a jednak nieco obcy, jakby trzeba go było oswoić od nowa. I on. Mój syn. Dziecko, które musiało na chwilę stać się dorosłym. Nie planowałam tego. Nie chciałam, by tak było. Ale kiedy życie się rozsypuje, nie ma idealnych scenariuszy. Są tylko decyzje – i serce, które próbuje nadążyć za tym, co się dzieje. Mój syn miał wtedy w oczach coś, czego wcześniej nie znałam. Spokój. Skupienie. Troskę. I ogromną gotowość, by mnie wesprzeć, choć nikt go o to nie prosił. Kiedy tata był w pracy, on był ze mną. Podawał mi herbatę. Pomagał wstać. Przynosił poduszkę, kiedy widział, że nie daję rady się podnieść. Bez słów rozumiał więcej, niż wielu dorosłych potrafiłoby wytłumaczyć. Był uważny. Delikatny. I silny – tak silny, jak trzeba, kiedy mama nie może być tą silną. Były dni, kiedy patrzyłam na niego i czułam ukłucie żalu. Bo przecież to nie jego zadanie. Nie powinien się ...

Codzienność po operacji – co warto wiedzieć, czego nikt nie mówi

To nie będzie wpis o magicznym powrocie do formy. Nie będzie też o tym, że wystarczy „pozytywne nastawienie” i „wiara w proces”. Ten wpis jest dla tych, którzy są albo tuż po operacji, albo czeka ich szpitalna rzeczywistość i chcieliby wiedzieć, czego się spodziewać. Bez lukru, ale z nadzieją. Bo da się przez to przejść. I wrócić do siebie, choć nie od razu. 1. Po narkozie bywa różnie – i to jest okej Nikt nie mówi, że po wybudzeniu z narkozy możesz wymiotować, czuć się jak rozjechany albo… jakby ktoś cię zalał ołowiem. To minie. Ale dobrze wiedzieć, że to się zdarza. Ja wymiotowałam po jednej operacji, po innej już nie. Organizm reaguje różnie. 2. Jeśli był cięty brzuch – uważaj na każdy ruch Tu nie ma żartów. Każdy gwałtowny ruch, śmiech, kaszel, próba podniesienia czegoś – to potencjalne ryzyko dla rany. Trzeba się pilnować. A najlepiej – mieć obok kogoś, kto pomoże. Choćby po to, żeby poprawić poduszkę, podać coś z szafki albo pomóc wstać. 3. Własna piżama to więcej niż tylko ciuch...

Kiedy dzień zaczyna się od herbaty i ciszy – mój poranny rytuał

Nie jestem rannym ptaszkiem z tych, co wstają o świcie i biegną przez życie z energią maratończyka. Ale jest coś, co sprawia, że poranki mają dla mnie sens. Nie budzik. Nie lista zadań. Tylko: herbata i cisza. To mój mały rytuał. Mój azyl przed codziennym hałasem. Zanim zacznę coś robić. Zanim odezwie się świat. Siadam w ciszy. Z kubkiem czegoś ciepłego. I daję sobie kilka minut na po prostu bycie. Przez długi czas to była zielona herbata – lekko cierpka, odświeżająca, jakby mówiła: "No, to do dzieła!". Ale od jakiegoś czasu coś się zmieniło. Moje ciało zaczęło mówić innym językiem. Włosy – osłabione po zabiegach, zmęczone – wołały o pomoc. I tak zielona herbata ustąpiła miejsca naparowi z pokrzywy. Smak? Inny. Zapach? Ziołowy, łagodny, ziemisty. Ale coś w niej mnie uspokaja. I daje wrażenie, że robię coś dobrego dla siebie już od pierwszych minut dnia. To nie jest wielki rytuał. Nie robię z tego ceremonii. Woda, susz, parzenie, ciepły kubek w dłoniach. I cisza. Bez pośpiechu...

Jak mówić bliskim, że nie masz siły – i nie czuć się winna

To nie jest łatwe zdanie: "Nie mam dziś siły." Bo często za nim stoi cała lawina myśli: "A co jeśli pomyślą, że przesadzam?" "A co jeśli poczuję się winna?" "A co jeśli przestaną pytać albo – co gorsza – przestaną być?" Kiedy chorujesz. Kiedy masz trudniejszy czas. Kiedy każdego dnia balansujesz między tym, co możesz, a tym, co musisz… – pojawia się potrzeba powiedzenia drugiemu człowiekowi: "Nie dam rady. Dziś nie." I to jest okej. Ale jak to zrobić, żeby być uczciwą wobec siebie, a jednocześnie nie pogubić się w poczuciu winy? 1. Mów prosto, ale z serca Nie trzeba się tłumaczyć z każdej łzy ani każdego dnia, kiedy nie odpiszesz na wiadomość. Wystarczy jedno zdanie: "Dziś potrzebuję odpocząć. To nie ma nic wspólnego z Tobą. Po prostu mój organizm woła o ciszę." Prawdziwość działa lepiej niż elaboraty. I nie musi boleć drugiej osoby – jeśli jest blisko, zrozumie. 2. Zadbaj o swój ton – nie tylko o treść Czasem bardziej niż sło...

Rehabilitacja według memów i według życia – porównanie bez znieczulenia

Rehabilitacja według memów: – Uśmiechnięta osoba w sportowym stroju, robiąca przysiady na plaży. – „Nigdy się nie poddawaj!” na tle zachodu słońca. – Trener z białym zębem mówi: „Pain is temporary, pride is forever!” – Trzy tygodnie ćwiczeń = cudowne uzdrowienie i powrót do biegania maratonów. Rehabilitacja według życia: – Spocona bluza, którą zakładałaś jednym ruchem przez 5 sekund… przed chorobą. Teraz to operacja na skalę wyprawy w Himalaje. – „Nigdy się nie poddawaj!” brzmi inaczej, gdy musisz przerwać ćwiczenie, bo serce wali jak młot po 30 sekundach leżenia z nogami w górze. – Trener z YouTube’a nie widzi Twoich łez, Twojej frustracji i Twojej ciszy po ćwiczeniach, które dziś znów bolały. – Trzy tygodnie ćwiczeń = może trochę mniej sztywne biodro. Może. Nie, to nie jest historia o spektakularnym powrocie na boisko. To historia o drobnych krokach. O dniach, kiedy głównym sukcesem jest to, że znów próbujesz. O tym, że rehabilitacja nie zawsze wygląda jak progres – czasem wygląda ja...

Nie muszę być produktywna, żeby być wartościowa

Są dni, kiedy wstanie z łóżka wydaje się jak wejście na Mount Everest. Kiedy zrobienie śniadania to już sukces, a ubranie się – wyczyn. I są też takie momenty, kiedy patrzę na wszystko, czego nie zrobiłam: nie odpisałam na wiadomości, nie napisałam wpisu, nie ogarnęłam prania, nie poćwiczyłam. A potem przychodzi ten znajomy głos w głowie: "zmarnowany dzień", "jesteś leniwa", "trzeba było się spiąć". Ale coraz częściej mówię temu głosowi: nie. Nie muszę być produktywna, żeby być wartościowa. Nie muszę robić miliona rzeczy dziennie, żeby zasłużyć na oddech, na spokój, na miejsce w tym świecie. Nie muszę mieć listy zadań odhaczonych do ostatniego punktu, żeby mieć prawo usiąść i po prostu być. Bo człowiek to nie maszyna. Nie jestem swoim CV, statystyką, planem dnia ani sumą osiągnięć. Jestem także zmęczeniem, chorobą, chwilą zawahania. Jestem wieczorem z książką, snem w środku dnia, łzami bez powodu. I to wszystko nadal znaczy, że jestem pełnowartościowa. Cza...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Najgorsze wspomnienia wracają nocami

Z wieloma rzeczami już sobie poradziłam. Naprawdę. Były chwile, kiedy myślałam, że się nie podniosę – a jednak stoję. Może trochę chwiejnie, może z bliznami, ale stoję. Przegryzłam sporo. Łzy, strach, rozczarowanie. Dzień po dniu budowałam się na nowo. Ale noc to inna historia. W nocy wszystko wraca. Obrazy, które chciałabym wymazać, pojawiają się, jakby czekały na zapadnięcie ciemności. Te najgorsze wspomnienia – jak cień, który kładzie się na poduszce. Widzę znowu tamtą salę pooperacyjną. Pamiętam chłód, przytłumione dźwięki i to przerażające uczucie, gdy nie czułam nogi. Strach, który wtedy we mnie był, nie znał słów. Był czysty, instynktowny, osaczający. Czy już nigdy nie stanę o własnych siłach? Czy to już koniec tego, co znałam jako „ja”? Czas płynie. W ciągu dnia potrafię być silna, zorganizowana, nawet uśmiechnięta. Ale w nocy wszystko pęka. Przychodzi tęsknota. Za normalnym życiem. Za pracą, która mnie wkurzała, ale też trzymała w rytmie. Za zwykłym porankiem bez bólu. Za ciał...

Skyrnik, który leczy duszę – bo każdy potrzebuje swojej potrawy terapeutycznej

Są takie dni, kiedy nic nie pomaga. Ani spacer, ani książka, ani nawet muzyka. Dni, kiedy człowiek po prostu musi coś zrobić, żeby nie zwariować. Dla mnie jednym z takich ratunkowych rytuałów stało się pieczenie skyrnika. Prosty, szybki, nie za słodki – idealny. Właśnie dlatego nazywam go moją potrawą terapeutyczną. Bo tu nie chodzi tylko o smak. Chodzi o cały ten proces: – wyciąganie misek i łyżek, – mieszanie składników bez większego planu, – czekanie, aż cała kuchnia wypełni się ciepłym, bezpiecznym zapachem. W tych chwilach coś się we mnie uspokaja. Wraca rytm. Wraca oddech. Mój przepis? Najprostszy z możliwych: skyr naturalny, budyń waniliowy, jajko, odrobina mąki, czasem kilka malin lub garść wiórków kokosowych. Nic skomplikowanego. Tak jak i życie – najlepsze jest wtedy, gdy nie komplikuję go bardziej, niż trzeba. --- Jeśli też masz swoją potrawę terapeutyczną – trzymaj się jej. Bo czasem największe wsparcie przychodzi właśnie z rzeczy najprostszych. I kto wie – może właśnie dzi...

Jak rozmawiać z dziećmi o chorobach dorosłych?

Nie ma idealnego momentu, żeby powiedzieć dziecku: „Mama jest chora.” Nie ma też idealnych słów. Ale wiem jedno – milczenie potrafi ranić bardziej niż trudna prawda. Długo szukałam sposobu, jak opowiadać mojemu synowi o tym, co się dzieje ze mną, z moim zdrowiem, z naszym życiem. I nadal się uczę. Ale jestem przekonana, że dzieci potrzebują wiedzieć. Nie wszystko, nie od razu, nie w szczegółach, które mogą je przerosnąć. Ale muszą czuć się częścią tej historii. Bo i tak są jej częścią. Prawda dostosowana do wieku Dzieci to mali detektywi. Widzą więcej, niż nam się wydaje. Słyszą szepty za drzwiami, wyłapują emocje z twarzy i ton głosu. A jeśli nie dostaną od nas jasnej informacji – poskładają sobie historię same. Czasem z podsłuchanych rozmów dorosłych, czasem z internetu, czasem z własnych domysłów. I ta historia bywa dużo straszniejsza niż rzeczywistość. Dlatego wierzę, że warto rozmawiać. Delikatnie, ostrożnie, ale szczerze. Powiedzieć: „Mama jest chora. To nie jest grypa. To coś po...

Jak nie dać się zjeść samotności – kilka moich sposobów

Samotność potrafi być cicha i podstępna. Nie zawsze zaczyna się od tego, że nikogo nie ma obok. Czasami zaczyna się od tego, że czujesz się niezrozumiana, odcięta, niewidzialna – nawet wśród ludzi. Przez długi czas myślałam, że to coś, z czym trzeba się pogodzić. Że trzeba po prostu „przetrwać”. Ale dziś wiem, że samotność, jeśli ją zostawić samą sobie, potrafi wciągać głębiej i głębiej. Dlatego nauczyłam się kilku sposobów, które pomagają mi nie dać się jej zjeść. 1. Rozmawiam sama ze sobą – na głos. Czasami, kiedy wszystko jest za cicho, mówię sama do siebie. Opowiadam sobie o tym, co czuję, czego się boję, z czego się cieszę. To pozwala mi usłyszeć własne emocje, a nie tylko je tłumić. 2. Piszę. Kiedy nie mam komu się wygadać albo trudno mi ułożyć w głowie bałagan myśli, piszę. Czasem zwykłe „Dziś było ciężko, ale dałam radę” ma moc, której wtedy potrzebuję. 3. Szukam małych punktów styku z innymi. Nie zawsze mam siłę na duże rozmowy czy spotkania. Ale czasami wystarczy kilka słów z...

Dzień Dziecka z oddziału szpitalnego

Dziś jest Dzień Dziecka. W mojej głowie brzmi to jak dzwonek – przypomnienie o tym, co powinno być. O śmiechu, o wspólnym czasie, o czymś prostym i radosnym. Tak bardzo chciałabym go spędzić inaczej. W domu. Ze swoim synem. Z mężem. Może na jakimś spacerze, w kinie, może grając w planszówki, może jedząc coś, co wszyscy lubimy, śmiejąc się z byle czego. Bez bólu. Bez tabletek przeciwbólowych. Bez zapachu szpitala. Ale jestem tu. Znowu. I tak bardzo boli mnie nie tylko ciało, ale i serce. Bo wiem, że mój syn zasługuje na wszystko, co najlepsze. I wiem, że dla nastolatka spędzić Dzień Dziecka u mamy w szpitalu – to nie jest spełnienie marzeń. To nie jest to, co powinno go dziś spotkać. Chciałabym być dla niego w pełni. Z siłą. Z radością. A nie zza szpitalnej szyby, w szarej piżamie i ze zmęczonymi oczami. A jednak... jest niedziela. Może przyjadą. Może uda się złapać te kilka chwil bliskości. Może mimo wszystko będzie dobrze. Bo mój syn – to dobry, mądry chłopak. I wiem, że on to wszystk...