Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2025

Upokorzona przez własne ciało

Nie ma nic bardziej upokarzającego niż moment, w którym leżysz na podłodze i nie potrafisz wstać. Nie dlatego, że masz dziewięćdziesiąt lat. Nie dlatego, że jesteś po wypadku. Ale dlatego, że Twoje ciało po prostu znów odmówiło współpracy — jakby chciało przypomnieć Ci, że nie jesteś już panią swojego życia. Bycie dorosłym miało wyglądać inaczej. Miałam plan: radzić sobie sama, działać, pomagać innym, być tą, na którą można liczyć. A tymczasem ja coraz częściej muszę prosić o pomoc — nie wtedy, gdy idę na wielką wyprawę, ale kiedy chcę wyjąć coś z szafki. Czasem wystarczy jeden gwałtowny ból, który uderza jak cios, i ciało się zatrzymuje. Zostaję zgarbiona, zablokowana, w pół ruchu, jakby ktoś mnie zatrzymał przyciskiem „pauza”. A kiedy próbuję utrzymać coś w dłoni i nagle ręka po prostu puszcza… nie wypada tylko kubek. Wypada moja duma. Kolejna szklanka, kolejna miska, kolejne naczynie — jakby liczba stłuczonych przedmiotów była miarą, ile razy moje ciało zawiodło mnie w najmniej odpo...

Życie, które wciąż próbuję zrozumieć

Czasem siedzę w ciszy i próbuję poskładać wszystko w całość. To, co się wydarzyło. To, co boli. To, co wciąż się ciągnie za mną jak cień. I mimo że tyle już przeszłam, wciąż nie rozumiem. Nie rozumiem, dlaczego pewne rzeczy musiały się zdarzyć. Dlaczego tyle razy trzeba było zaczynać od nowa. Dlaczego jedni potrafią żyć lekko, a inni dźwigają codzienność jak kamień. Próbuję zrozumieć sens. Ale może właśnie w tym tkwi tajemnica – że nie wszystko ma go od razu. Że niektóre odpowiedzi przychodzą po latach, a niektóre wcale. I może to jest w porządku. Bo może życie nie zawsze trzeba rozumieć. Może czasem wystarczy po prostu być – w tym wszystkim, co trudne, co niejasne, co nie pasuje do żadnego planu. Oddychać, nawet jeśli każdy oddech kosztuje wysiłek. Wstawać, nawet jeśli nie wiadomo po co. Bo może właśnie to jest zrozumienie – ciche, spokojne przyjęcie tego, że wszystko ma swój czas. Nawet to, czego dziś nie umiem pojąć.

Poradnik dla odwiedzających – acha, zapomniałam, że przez mój stan u nas nie ma odwiedzających

Czasem myślę, że powinnam wydać poradnik dla osób, które chciałyby mnie odwiedzić. „Jak przetrwać wizytę w domu osoby, której życie toczy się w rytmie nie do przewidzenia”. Ale zaraz… ach, zapomniałam – przez mój stan u nas tak naprawdę nie ma odwiedzających. No ale załóżmy, że ktoś by przyszedł. Wtedy mój poradnik wyglądałby mniej więcej tak: 1. Przygotuj termos herbaty – najlepiej z kubkiem awaryjnym dla mnie, bo w środku dnia czasem zapominam, jak się trzyma filiżankę ale ręka słabnie i nie mogę utrzymać czajnika. 2. Sprawdź dostępność kanapy – nie wiedzieć czemu, to najważniejsze miejsce w domu. Tam odpoczywam, planuję, a czasem po prostu leżę w milczeniu, obserwując świat. 3. Nie oczekuj spontanicznej aktywności – jeśli mówisz „chodźmy na spacer”, to wiedz, że w rzeczywistości oznacza to, że ja zastanowię się, czy mogę wyjść na balkon. 4. Przygotuj się na powtarzane słowa – „Nie dam rady… ale spróbuję… o nie, kładę się”. Jeśli będziesz miał szczęście, może nawet to usłyszysz kilka...

Żeby się leczyć, trzeba mieć zdrowie

W Polsce chorowanie to sport ekstremalny. Przeżyją tylko ci, którzy mają siłę stać w kolejkach, odwagę pytać i cierpliwość czekać. Tu zdrowie nie jest tylko celem – jest warunkiem, by w ogóle rozpocząć walkę o leczenie. Bo najpierw musisz mieć zdrowie… żeby wytrzymać czekanie na wizytę. Zdrowie… żeby nie zwariować, gdy słyszysz „najbliższy termin za pół roku”. Zdrowie… żeby nie stracić nadziei, gdy po tej półrocznej kolejce lekarz rzuca: „To proszę zrobić jeszcze dwa badania – terminy? Również kilka miesięcy”. Zdrowie… żeby mieć siłę wstać następnego dnia i próbować dalej. W tym systemie choroba to dopiero początek. Prawdziwa walka zaczyna się wtedy, gdy próbujesz znaleźć kogoś, kto w ogóle dostrzeże, że cierpisz. Tutaj pacjent musi być wojownikiem: – z długopisem w ręku, wypełniający kolejne skierowania, – z telefonem przy uchu, który dzwoni do rejestracji po raz dziesiąty, – z notatnikiem w głowie, w którym układa plan, jak przeżyć do następnego badania, – z sercem bijącym szybciej n...

Moja siła nie bierze się z idealnych dni, tylko z tych, które jakoś przetrwałam

Nie wszystkie zwycięstwa wyglądają dumnie. Czasem to tylko ciche: jeszcze tu jestem. Kiedyś myślałam, że siła to coś wielkiego. Że trzeba wstać z podniesioną głową, iść pewnym krokiem i mieć w sobie niewyczerpane pokłady energii do walki. Że bycie silnym to znaczy nie pękać, nie płakać i zawsze mieć plan. Dziś już wiem, że największa siła potrafi ukryć się w zwykłym „jakoś przetrwałam ten dzień”. Moja siła nie urodziła się w chwilach, gdy wszystko szło dobrze. Nie narodziła się przy pięknym niebie, ciepłej kawie o poranku i głowie pełnej planów. Ona powstawała wtedy, gdy ledwo mogłam oddychać ciężarem własnych myśli. Gdy każdy krok wydawał się zbędny, a każda decyzja zbyt trudna. Gdy nie miałam już żadnego „chce mi się”, a jedyne, co mi zostało, to „muszę przetrwać kolejną godzinę”. To właśnie wtedy, nie wiedząc nawet o tym, uczyłam się siły. Nie w tych dniach, w których świeciło słońce, ale w tych, w których siedziałam w cieniu i nie wiedziałam, czy jeszcze kiedyś zobaczę światło. Nie...

Jedyna rozrywka w moim życiu – wyjazd do lekarza albo na zakupy (oczywiście nie sama)

Kiedyś rozrywką był wypad ze znajomymi, spontaniczna wycieczka z synem, kino, obiad w mieście czy nawet zwykłe wyjście „po nic, ale dla własnej przyjemności”. Teraz „wyjście z domu” oznacza dwa możliwe kierunki: lekarz albo zakupy. I to oczywiście – nie sama. Bo sama już nie mogę. Bo sama już nie pojadę samochodem. Bo sama autobusem mogę nie dać rady. To trochę absurdalne, że momentem „przewietrzenia głowy” staje się droga do przychodni. Że cieszę się, gdy muszę pojechać po zakupy, bo to oznacza… że wreszcie gdzieś pojadę. Że zobaczę świat zza szyby samochodu, który nie jest tylko widokiem z okna w domu. Śmieszne? Może. Smutne? Bardzo. Bo kiedy Twoje życie kurczy się do kilku ścian, nawet apteka staje się miejscem „wyjścia na miasto”. A zakupy? To już cała wyprawa. Nie turystyczna – strategiczna. Trzeba rozplanować, ile wytrzymam, czy nie zacznie boleć po trzech krokach między półkami, czy nie stanie się coś nagle – jak wtedy, gdy ręka puściła, a produkt z półki skończył na podłodze sz...

Tam, gdzie cisza krzyczy najgłośniej

Są takie noce, kiedy człowiek chciałby po prostu przestać czuć. Przestać myśleć. Uciec z miejsca, które boli, nawet jeśli tym miejscem jest własna głowa lub własne ciało. Najchętniej spakowałby wszystkie lęki i bóle w niewidzialną walizkę i odszedł – bez pożegnań, bez tłumaczeń. Bo jak wytłumaczyć światu, że czasem największym ciężarem są myśli, których nikt nie słyszy, a z którymi nie możemy sobie poradzić? W takich chwilach muzyka staje się szeptem duszy. I czasami wystarczy jeden tekst, jeden wers, by nazwać to, co ściska gardło jak niewidzialna dłoń. Tak jak w słowach Soni: „Noc bez łez, rąk co drżą, Jest mi lżej, chyba znam ten cios Już nie łudzę się, że to mogło trwać I nie boli mnie ta głucha cisza, Dziś nie boję się, znowu mogę spać, Ta samotność chyba jest mi bliższa. Chcę uciec stąd, wszystko wokół straciło sens, Widzę Twój smutny wzrok, on nie sprawi że cofnę się.” Ten fragment nie mówi o śmierci – ale o niej szepcze. O tym, jak łatwo uwierzyć, że „ucieczka stąd” byłaby najp...

„Dzień, w którym chciałabym po prostu móc wszystko”

Czasem marzę nie o podróży w egzotyczne miejsca, nie o wielkich sukcesach, nie o życiu pełnym blasku. Marzę o jednym, zwykłym dniu. Takim, w którym naprawdę mogłabym wszystko. Chciałabym obudzić się i nie sprawdzać, gdzie dziś boli. Nie kalkulować kroków, nie zastanawiać się, czy dam radę cokolwiek zrobić. Chciałabym wstać bez lęku, że ciało mnie zawiedzie. Bez zmęczenia, które dopada jeszcze przed pierwszą myślą. Marzę o dniu, w którym nie muszę wybierać między jednym zadaniem a drugim, bo „na oba nie starczy sił”. O dniu, w którym mogę iść, biec, działać – bez strachu, że zapłacę za to bólem, który wróci jak kara za odwagę. Chciałabym po prostu wziąć życie w ręce – całe. Bez pauz, bez przystanków, bez pytania siebie: „czy dam radę?”. Marzę o dniu pełnym śmiechu, bez przyklejonego do pleców zmęczenia. O rozmowie, w której myśli nie uciekają, bo ciało krzyczy. O spacerze, podczas którego liczy się tylko droga, nie to, ile kroków zostało do granicy wytrzymałości. Wyobrażam sobie siebie,...

Nie widać, więc nie istnieje?

Są choroby, które widać. Gips na nodze, blizny, bandaże – one budzą zrozumienie. Ludzie od razu mówią: „ojej, pewnie boli”, „dużo zdrowia”, „trzymaj się”. Ale są też takie choroby, które nie zostawiają widocznych śladów. Nie rzucają się w oczy. Nie mówią za nas. Nie tłumaczą, dlaczego czasem się potykamy, zatrzymujemy, milczymy, rezygnujemy. To właśnie te niewidoczne choroby najczęściej są kwestionowane. Bo jak to – wyglądasz normalnie, uśmiechasz się, więc pewnie przesadzasz, dramatyzujesz, albo „po prostu ci się nie chce”. Społeczeństwo lubi mieć dowody. A kiedy ich nie widzi, zaczyna wątpić. W ból. W zmęczenie. W ograniczenia. W to, że codziennie ktoś może walczyć z czymś, czego nie da się zobaczyć gołym okiem, ale co rozrywa go od środka. Ci, którzy żyją z chorobami przewlekłymi, neurologicznymi, psychicznymi czy bólowymi, często muszą nie tylko walczyć o zdrowie – muszą też bronić swojego prawa do słabości. Muszą tłumaczyć, dlaczego nie dali rady, dlaczego nie przyszli, dlaczego m...

Leczenie bez końca

Nie ma nic bardziej męczącego niż leczenie, które nie kończy się wyleczeniem, tylko kolejnym „proszę przyjmować przez następne dwa tygodnie i zobaczymy”. Zobaczymy… co? Czy objawy wrócą szybciej niż poprzednio? Czy organizm podda się bez walki, czy spróbuje jeszcze udawać, że daje radę? Bycie pacjentem w świecie leczenia objawów to jak życie na karuzeli, która nigdy się nie zatrzymuje. Dostajesz tabletkę, która uspokaja ból. Potem drugą, która ma złagodzić skutki tej pierwszej. I trzecią, „na wszelki wypadek”. W międzyczasie uczysz się słów, które kiedyś brzmiały obco: stan zapalny, dysfunkcja, przewlekłość, terapia objawowa. I nagle orientujesz się, że potrafisz dokładniej opisać swój ból niż specjalista, do którego stoisz w kolejce od trzech miesięcy. Lekarz pyta: „Gdzie boli?” A Ty masz ochotę odpowiedzieć: „Proszę usiąść, to zajmie chwilę”. Z czasem zaczynasz rozpoznawać sygnały swojego ciała wcześniej niż badania. Wiesz, kiedy będzie gorzej. Wiesz, że lek zadziała tylko na chwilę....

Jak pachnie spokój?

Czasem myślę, że spokój ma zapach. Nie taki oczywisty, nie z butelki perfum, ale z chwil. Z tych prostych, zwyczajnych momentów, które potrafią zatrzymać świat na sekundę. Spokój pachnie poranną kawą wypitą bez pośpiechu. Pachnie świeżym powietrzem po deszczu, kiedy wszystko wydaje się czystsze, jakby życie dostało jeszcze jedną szansę. Pachnie ciepłem psa śpiącego obok, jego równym oddechem, który mówi więcej niż wszystkie słowa. Dla mnie spokój to też zapach pościeli, w której ciało wreszcie się rozluźnia po dniu pełnym bólu. To ta chwila, kiedy nie muszę już udawać, że wszystko jest dobrze. Kiedy mogę po prostu być – z tym, co boli, z tym, co jeszcze nie uleczone, z tym, co we mnie drży. Kiedy choroba zabiera siły, spokój trzeba odnajdywać inaczej. Nie w planach, nie w ruchu, nie w idealnych dniach, tylko w oddechu. W małych rzeczach, które nie krzyczą, nie błyszczą, ale są prawdziwe. W kubku herbaty trzymanym w dłoniach. W ciszy, która nie straszy, tylko otula. W spojrzeniu, które ...

Pisanie zamiast pracy

Kiedy przestałam chodzić do pracy, pojawiła się pustka. Taka, której nic nie potrafiło od razu wypełnić. Praca była moją codziennością, obowiązkiem, ale też czymś, co nadawało rytm dniom. A kiedy nagle tego zabrakło, poczułam, jak bardzo można się zagubić. Pisanie bloga i książki stało się dla mnie czymś więcej niż zajęciem. To nie tylko słowa na ekranie – to sposób, by poukładać własne myśli, by wyrzucić z siebie ból, tęsknotę i nadzieję. To też namiastka obowiązku, która daje mi poczucie, że robię coś ważnego, choć inaczej niż dawniej. Lubię to robić. Lubię moment, kiedy zdanie samo układa się w głowie, kiedy mogę zamknąć emocje w słowach. Pisanie wypełnia pustkę i sprawia, że choć na chwilę czuję się potrzebna – sobie samej, a czasem też komuś innemu, kto przeczyta i odnajdzie w tym kawałek siebie. Ale wiem też, że to nie zastąpi prawdziwej pracy. To nie jest sposób na życie, raczej most, który pomaga mi przetrwać ten czas zawieszenia. W głębi serca wciąż mam nadzieję, że przyjdzie ...

Najtrudniejsze jest proszenie o pomoc

Mam już dość proszenia. O podwiezienie, bo sama nie mogę prowadzić samochodu. O podanie czegoś z półki, bo nie sięgam. O zawiązanie butów, bo dziś znów się nie da. To takie drobiazgi — codzienne, niby nic wielkiego — a potrafią złamać człowieka od środka. Zawsze byłam samodzielna. Zawsze radziłam sobie sama. Nie lubiłam prosić. Nie lubiłam być dla kogoś ciężarem. A teraz codzienność zmusza mnie do tego, by prosić. I choć wiem, że moi bliscy pomagają z serca, z miłości, to każda taka chwila coś we mnie zabiera. Trochę dumy. Trochę poczucia wartości. Trochę tej dawnej mnie. Bo ktoś, kto całe życie był niezależny, nie potrafi pogodzić się z tym, że nagle — z dnia na dzień — nie może zrobić tylu prostych rzeczy. Nie dlatego, że się nie chce. Nie dlatego, że się wygodnie żyje. Tylko dlatego, że ciało mówi „nie”, choć głowa wciąż krzyczy „tak, potrafię!”. Są dni, kiedy walczę z tym spokojnie. Ale są też takie, kiedy mam dość. Kiedy łzy napływają do oczu przy tak banalnej rzeczy jak sznurówki...

Różowy październik – o sile kobiet, które walczą

Różowy październik. Miesiąc, który wielu osobom kojarzy się z ciepłem, z jesienią, z kolorem delikatności. A jednak ten kolor – różowy – w październiku nabiera innego znaczenia. To kolor odwagi. Kolor kobiet, które każdego dnia walczą o swoje życie. To miesiąc przypomnienia, że profilaktyka naprawdę ma znaczenie. Ten temat jest mi wyjątkowo bliski. Ktoś z mojej najbliższej rodziny przeszedł raka piersi – widziałam z bliska, jak wygląda ta walka. Jak wiele w niej bólu, strachu, ale też niewyobrażalnej siły. I choć sama usłyszałam diagnozę „guz, ale niezłośliwy”, wiem, jak bardzo takie słowa potrafią zamrozić. Niby wszystko dobrze, niby można odetchnąć… a jednak gdzieś w środku zostaje ten niepokój, który przypomina: sprawdzaj, badaj się, nie odkładaj. Powinnam chodzić na kontrolę co pół roku. A ostatni raz byłam półtora roku temu. Życie, inne choroby, badania, kolejki, ciągłe „później, bo teraz są ważniejsze rzeczy”… Ale czy może być coś ważniejszego od zdrowia? Zadaję sobie to pytanie ...

Zdjęcia, na których uśmiecham się mimo wszystko

Patrzę czasem na swoje zdjęcia i sama nie wierzę, że to ja. Że ten uśmiech na twarzy naprawdę należy do osoby, która w środku tyle przeszła. Ludzie widzą zdjęcie i myślą: „ona jest szczęśliwa, uśmiechnięta, pełna siły”. Nie wiedzą, że ten uśmiech to często tylko cienka warstwa — taka, która zakrywa to, czego nie da się opisać słowami. Bo przecież zdjęcia nie pokazują całej prawdy. Tak samo jak codzienne życie. Nie pokazują chwil, kiedy płakałam z bólu. Nie pokazują nocy, kiedy przewracałam się z boku na bok, próbując znaleźć pozycję, w której ból choć na chwilę odpuści. Nie pokazują chwil bezsilności, rozczarowania, zmęczenia. Nie pokazują momentów, w których miałam dość wszystkiego. Na zdjęciach jestem uśmiechnięta. Bo uśmiech jest łatwiejszy niż tłumaczenie, że boli. Łatwiejszy niż wyjaśnianie, że to, co widać, to tylko pozory. Łatwiejszy niż mówienie: „Nie radzę sobie.” Uśmiech pozwala ludziom nie pytać. Nie muszą wiedzieć, że ten dzień był trudny, że ledwo wstałam z łóżka, że za ty...

Głos, którego nikt nie słyszy

Czasem mówisz. Naprawdę mówisz — nie po to, żeby się żalić, ale żeby ktoś choć na chwilę zajrzał w ten kawałek Ciebie, który od dawna boli. Ale zamiast zrozumienia słyszysz: „będzie dobrze”, „nie myśl o tym”. I wtedy przestajesz mówić. Bo po co, skoro nikt i tak nie słyszy? Nie chodzi o to, że chcesz, żeby ktoś naprawił Twoje życie. Nie oczekujesz cudów. Chcesz tylko, żeby ktoś zatrzymał się na moment i naprawdę usłyszał, co kryje się między Twoimi słowami. Tę cichą prośbę o uwagę. O obecność. O to, by ktoś nie uciekł w milczenie, kiedy Twoje oczy mówią więcej niż tysiąc zdań. Ludzie często boją się bólu — nawet tego cudzego. Szybko go przykrywają żartem, tematem zastępczym, pustym „trzymaj się”. Bo łatwiej jest nie słuchać, niż poczuć ten ciężar choć przez chwilę. A więc uczysz się milczeć. Z czasem stajesz się swoim własnym słuchaczem. Rozmawiasz z sobą po cichu — nocą, między jednym oddechem a drugim. Znasz każde swoje pęknięcie, każdą próbę podniesienia się, każdy moment, kiedy chc...

Co by było, gdyby moje życie było serialem? (I kto by mnie grał?)

Czasem myślę, że moje życie spokojnie mogłoby trafić na Netflixa. Serio. Bo mamy tu wszystko: dramat (wizyty u lekarzy), komedię (gdy znowu coś rozwalę albo zrobię coś sobie), odrobinę thrillera (czy wyniki badań przyjdą na czas?), a nawet elementy fantasy (bo kto normalny ma tyle leków w domu, że można by otworzyć własną aptekę?). Sezon pierwszy zaczynałby się od mojego porannego maratonu: wstać, zebrać siły, przypomnieć sobie, gdzie odłożyłam leki i czy już była owsianka czy dopiero o niej myślałam. Z boku wygląda to jak „nic się nie dzieje”, ale wewnątrz to pełnometrażowy film akcji – tylko bez kaskaderów, bo wszystkie upadki gram sama. A kto by mnie grał? No cóż… to zależy od nastroju. W dni lepsze wyobrażam sobie, że wciela się we mnie ktoś z charyzmą i energią, może Sandra Bullock – z tym jej błyskiem w oku. W dni gorsze – raczej bohaterka komedii absurdalnej, która potyka się o własny koc i walczy z pilotem od telewizora jak z bronią masowego rażenia. Może to nawet nie byłby ser...

Paradoksy NFZ

Czasem mam wrażenie, że ktoś, kto ustala zasady refundacji leków czy dostęp do nowoczesnych terapii, nigdy w życiu nie doświadczył prawdziwej choroby. Że to decyzje podejmowane zza biurka, w tabelkach, w rubrykach, bez cienia empatii i zrozumienia dla tych, którzy dzień po dniu walczą o swoje zdrowie. Paradoksów jest wiele. Bo przecież jeśli na jakąś chorobę częściej zapadają osoby starsze, to znaczy, że młody nie ma prawa zachorować? I nawet jeśli wyniki badań jasno pokazują parametry odpowiadające stopniowi choroby, to słyszysz absurdalne: „jest pani za młoda” i nie należy się refundacja. Jakby młody człowiek miał luksus dopuszczania do tego, by choroba się rozwijała. Jakby wszyscy młodzi byli milionerami i mogli sobie pozwolić na kupowanie leków w pełnej cenie. Albo kolejny paradoks – są nowoczesne terapie, które mogą pomóc, a nawet zatrzymać postęp choroby, pozwolić wrócić do samodzielności, sprawności. Ale, żeby nfz je przyznał, trzeba najpierw wyczerpać wszystkie inne możliwości....

Armia Aniołów

Ta choroba nauczyła mnie zrozumienia. Nie tylko bólu, który odbiera siły i zmienia codzienność, ale przede wszystkim zrozumienia drugiego człowieka. Zrozumienia, jak kruche potrafi być życie i jak wielką moc ma obecność kogoś, kto po prostu jest. Zrozumiałam, że wiele w naszym życiu zależy od ludzi, którymi się otaczamy. Od tego, czy w trudnej chwili ktoś poda rękę, napisze kilka ciepłych słów, czy po prostu zapyta: „Jak się czujesz?” — i naprawdę poczeka na odpowiedź. Zrozumiałam, że dobra energia, bliskość i szczerość potrafią uleczyć więcej niż niejeden lek. Że jedna rozmowa potrafi uciszyć ból, a jedno spojrzenie może dać siłę, której już w sobie nie widzieliśmy. Wielokrotnie przekonałam się, jak ważne są relacje — te prawdziwe, pielęgnowane, oparte na wzajemnym szacunku i trosce. Że czasem jedna osoba, pojawiając się niespodziewanie, potrafi zmienić całe nasze spojrzenie na świat. I że nie zawsze są to ci, których się spodziewaliśmy. Czasem to zupełnie inni ludzie — cisi, ale obec...

Wreszcie jest… moja książka w wersji papierowej

Wreszcie mogę to powiedzieć głośno — jest! Moja książka doczekała się wersji papierowej. Wymarzonej. Takiej, na którą czekałam najbardziej. Kiedy wzięłam ją do rąk po raz pierwszy, naprawdę trudno było mi powstrzymać emocje. Bo to coś więcej niż tylko papier i druk — to kawałek mojego życia, moich emocji, bólu, ale też nadziei. Pisanie tej książki było dla mnie terapią. Każde słowo pozwalało mi wyrzucać z siebie to, co od dawna we mnie siedziało. Pomagało mi przejść przez trudne dni i nie poddać się, nawet wtedy, gdy było naprawdę ciężko. Dziś trzymam w rękach dowód, że z bólu może narodzić się coś dobrego. Mam ogromną nadzieję, że ta książka pomoże także innym. Że ktoś, kto właśnie walczy ze swoimi demonami, chorobą, samotnością czy bezsilnością, znajdzie w niej choć odrobinę wsparcia i wiary, że warto iść dalej. Jeśli chcesz, możesz kupić wersję papierową — tę, która dla mnie znaczy najwięcej. A jeśli wolisz inną formę, sięgnij po jakąkolwiek wersję. Najważniejsze, żebyś dał jej szan...

Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego – temat, o którym wciąż mówi się za mało

Wczoraj był Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego. Dzień, który powinien nas zatrzymać. Skłonić do refleksji, do rozmowy, do spojrzenia głębiej — w siebie i w innych. A jednak mam wrażenie, że wciąż mówi się o tym za mało. Za cicho. Za delikatnie. Jakby to był temat wstydliwy, którego lepiej nie poruszać. W naszym kraju depresja wciąż brzmi jak wymówka. Jak „gorszy dzień”, jak „brak silnej woli”, jak „lenistwo”. A to nie brak siły — to choroba. Cicha, podstępna, niszcząca od środka. Szkoły często nie widzą problemu. Nie widzą dzieci, które codziennie słyszą obraźliwe słowa, które wracają do domu z myślą, że nie chcą już wracać jutro. Nie widzą hejtu, dopuszczają do niego, a potem wszyscy pytają: „Jak to się stało?” Nie stało się nagle. To trwało. Długo. A nikt nie zauważył. Z kolei w domach — często brakuje rozmowy, zrozumienia, czułości. Są kłótnie, problemy, zmęczenie. Dzieci, które nie mają w kim znaleźć oparcia, zostają same ze swoim bólem. A samotność potrafi zabić szybciej, niż kto...

Kiedy moje ciało mówi „stop”

Są dni, kiedy głowa chce więcej niż ciało potrafi. Chciałabym zrobić coś sama, bez proszenia, bez zatrzymywania się w połowie. Ale wtedy ciało mówi: „stop”. Nagle ręce tracą siłę, kręgosłup przypomina o sobie, nogi uginają się jak z waty. I wszystko, co miało być proste, kończy się frustracją, bólem albo… kolejnym potłuczonym talerzem. Zaczynam coś robić, a po chwili muszę kogoś zawołać, poprosić o pomoc, choć bardzo tego nie lubię. Bo przecież kiedyś potrafiłam, kiedyś wszystko robiłam sama. Teraz uczę się, że proszenie o wsparcie to nie słabość. To po prostu inny sposób na przetrwanie dnia, w którym ciało znowu przypomina, że granice nie są po to, by je łamać. Powoli uczę się akceptować te „stop”. Bo czasem właśnie wtedy, gdy muszę odpuścić, ciało ratuje mnie przed czymś gorszym.

Jeszcze nie wracam

Wszystko miało być inaczej. Już dawno miałam być z powrotem w pracy, wrócić do normalności, do swojego rytmu, do ludzi, z którymi spędzałam większą część życia. Miałam odzyskać siły, uśmiech i poczucie, że choroba to już tylko wspomnienie. A jednak – nie wracam. Jeszcze nie. Czas mija. Mijają kolejne tygodnie, kolejne miesiące. Kolejne wizyty, badania, diagnozy. I zamiast słów „może pani wracać”, wciąż słyszę „proszę jeszcze poczekać”. Tylko że to czekanie boli coraz bardziej. Bo im dłużej trwa, tym trudniej zachować spokój. Tym trudniej nie myśleć o tym, co się traci – rytm dnia, ludzi, obowiązki, nawet ten zwykły pośpiech, który kiedyś tak bardzo męczył. Dziś za tym tęsknię. Za zmęczeniem po pracy, za poranną kawą przy biurku, za uczuciem, że jestem potrzebna. Ale ciało wciąż mówi „nie”. I choć głowa chciałaby więcej, mocniej, szybciej – organizm przypomina, że to nie ten moment. Że jeszcze nie pora. Trudno się z tym pogodzić. Trudno przyznać przed samą sobą, że wszystko się wydłuża ...

Dobro, które nie zawsze wraca

Kiedyś często pomagałam. Nie dlatego, że ktoś prosił. Nie dlatego, że chciałam, żeby o tym mówiono, nie dlatego, że szukałam poklasku. Po prostu… czułam, że tak trzeba. Brałam udział w Szlachetnej Paczce, dorzucałam się do zrzutek w internecie, wspierałam materialnie ludzi, którzy znaleźli się w trudnych sytuacjach. Zawsze po cichu. Bez zdjęć, bez wielkich słów, bez oczekiwań. Po prostu — z serca. Raz jedyny było o mnie głośno. Były artykuły w gazetach i reportaż w telewizji. Pomagałam wtedy pogorzelcom i wiedziałam, że jeśli sprawa trafi do mediów, uda się zebrać potrzebne pieniądze. I rzeczywiście — udało się. Ale nawet wtedy nie chodziło o mnie. Chodziło o nich. A dziś? Dziś, kiedy sama jestem po drugiej stronie, widzę, że dobro nie zawsze wraca. Nie oczekuję cudów. Nie proszę o pieniądze, o wsparcie, o wielkie gesty. Czasem wystarczyłoby tylko, żeby ktoś udostępnił, polecił dalej, pomógł rozgłosić moją książkę. Ale cisza uczy pokory. Życie pokazuje, że jesteśmy „fajni” i „dobrzy”, ...

Za długie wolne

Mówią, że chorobowe to czas odpoczynku. Że wreszcie można się wyspać, nadrobić seriale, odetchnąć od pracy. Ale prawda jest taka, że to nie jest żadne „wolne”. To jest walka. Czas, w którym ciało się buntuje, a głowa próbuje nadążyć za wszystkim, co się posypało. Każdy dzień na świadczeniu rehabilitacyjnym to trochę jak utknięcie między „kiedyś” a „jeszcze nie teraz”. Nie ma już tego dawnego życia, w którym się biegło, pracowało, planowało… Ale nie ma też spokoju, który pozwoliłby po prostu być. Zamiast odpoczynku jest czekanie — na wyniki, na poprawę, na wizytę, na jakikolwiek znak, że to wszystko ma sens. Ludzie widzą zwolnienie lekarskie, ale nie widzą tych poranków, kiedy ledwo się wstaje z łóżka. Nie widzą bólu, który nie daje spać. Nie widzą tego, jak trudno uwierzyć, że jeszcze kiedyś będzie normalnie. Bo „wolne” to wtedy, gdy możesz odpocząć, a nie wtedy, gdy walczysz o to, żeby w ogóle wstać. Z czasem uczysz się, że to nie przerwa od życia — to jego inna forma. Taka, w której ...

Choroba nie zabrała mi poczucia humoru

Czasem ktoś patrzy na mnie i widzi tylko chorobę. Tabletki, badania, wizyty u lekarzy, dni pełne bólu i zmęczenia. Ale ja wciąż mam coś, czego żadna choroba mi nie zabrała – poczucie humoru. Bo prawda jest taka, że nawet w najtrudniejszych dniach zdarzają się sytuacje, przy których nie da się nie śmiać. Na przykład wtedy, gdy próbuję wstać z kanapy i wyglądam jak 90-letnia babcia… a mój syn pyta: „Mamo, mam ci przynieść laskę czy już wózek?” Albo kiedy rehabilitacyjne gumy do ćwiczeń strzelą mi jak proca i połowa pokoju ma darmowy pokaz akrobatyczny. Albo gdy proszę męża, żeby pomógł mi się rozciągnąć, a wychodzi z tego bardziej kabaret niż fizjoterapia. Albo gdy chce coś szybko powiedzieć i wtedy nagle nie pamiętam żadnych słów lub używam zupełnie innych niż w danej sytuacji powinnam. Śmiech naprawdę działa jak lekarstwo. Nie zabiera bólu, ale go oswaja. Nie dodaje sił, ale pozwala spojrzeć na trudny dzień trochę lżej. I wiesz co? Może właśnie dlatego wciąż potrafię iść dalej – bo zam...

Kiedy poranki są najtrudniejsze

Najtrudniejsza jest ta pierwsza chwila po przebudzeniu. Otwieram oczy i zanim zdążę pomyśleć o nowym dniu, już wiem – pierwsze, co czuję, to ból. On nie pyta, czy mam na niego siłę, nie daje mi czasu, żeby się przygotować. Po prostu jest. Raz mniejszy, raz większy, ale zawsze obecny. Stały element moich poranków. Dopiero po chwili, kiedy sięgnę po tabletki, kiedy zmuszę ciało do pierwszych kroków, do rozruszania stawów i mięśni – mogę zacząć jakoś funkcjonować. Dzień wtedy rusza powoli do przodu, ale ten początek zawsze jest jak ściana, przez którą muszę się przebić. Czasem zastanawiam się, jak długo jeszcze moje poranki będą wyglądać właśnie tak. Ile jeszcze razy obudzę się, a pierwszym towarzyszem będzie ból, a nie radość. Marzę o dniu, w którym otworzę oczy i zanim pojawi się myśl, poczuję lekkość. Może ciepło promieni słońca, może wdzięczność za zwyczajną codzienność, a nie od razu ciężar ciała, które walczy samo ze sobą. Ale póki co uczę się akceptować te poranki. Choć trudne, są ...

Kiedy ciało staje się własnym wrogiem

Czasem zastanawiam się, skąd biorą się te choroby. Autoimmunologiczne, przewlekłe, nieuleczalne – jakby ciało nagle postanowiło obrócić się przeciwko samemu sobie. Co musi się wydarzyć, żeby organizm przestał rozróżniać przyjaciela od wroga? Żeby własne narządy stały się celem ataku? To pytanie, na które nie ma jednej odpowiedzi, a ja – tak jak wielu innych – szukam jej każdego dnia. Lekarze mówią o genach, stresie, stylu życia, czynnikach środowiskowych. Ja myślę o tym bardziej po ludzku – jak wielką krzywdę musi w sobie nosić ciało, żeby pomylić się aż tak bardzo. Żeby uznać serce, stawy, nerwy za obcych. Jakby wewnętrzny system alarmowy się zepsuł i zamiast chronić, zaczął niszczyć. To dziwne uczucie – mieszkać w ciele, które jednocześnie chroni i atakuje. Chciałoby się na nie złościć, a jednocześnie to wciąż ja. Mój dom. Mój pancerz. Czasem patrzę na siebie i myślę: „to nie jest sprawiedliwe”. A potem biorę głęboki oddech i przypominam sobie, że ono też walczy. Może po prostu nie u...

To nie jest lenistwo

Ile razy słyszałam w głosie innych zdziwienie albo zawód, gdy mówiłam: "Dziś nie dam rady" albo "Kiedy indziej się spotkamy". Ile razy tłumaczyłam się z tego, że zostaję w domu, że odpuszczam spotkanie, że wybieram odpoczynek zamiast „czegoś produktywnego”. Z zewnątrz to może wyglądać jak lenistwo. Jak wygoda, jak brak chęci. Ale prawda jest inna – to nie jest wybór. To konieczność. Kiedy ciało jest zmęczone chorobą, nawet najprostsze czynności urastają do rangi wyzwań. Każdy krok kosztuje siłę, której nie mam. Każde wyjście to walka, a czasem przegrana bitwa. Najtrudniejsze jest to, że choroba jest niewidoczna. Nikt nie widzi tego ciężaru, który noszę w środku. Nikt nie widzie moich myśli, bólu psychicznego i fizycznego. Dlatego łatwo oceniać. A ja wiem, że to leżenie nie jest wyborem komfortu – to czasem jedyna droga, by przetrwać dzień. Długo miałam w sobie wyrzuty sumienia, że robię za mało, że powinnam więcej. Dziś uczę się patrzeć na to inaczej. Odpuszczenie n...

Zatrzymana na torach

Patrzę na swoje życie i mam wrażenie, że stoi na bocznicy. Pociąg, którym kiedyś jechałam, zatrzymał się nagle – bez zapowiedzi, bez wyjaśnienia. Inne składy mijają mnie z rozpędem. Słyszę ich stukot, widzę, jak ludzie jadą dalej. A ja stoję. Czekam. To zatrzymanie nie ma w sobie nic z odpoczynku. To nie jest przystanek, na którym można złapać oddech. To bardziej przymusowy postój, który trwa zdecydowanie za długo. Wciąż łudzę się, że za chwilę padnie sygnał: „odjazd”. Że znowu ruszę, znowu poczuję wiatr życia, znowu będę częścią biegu, a nie tylko biernym obserwatorem. Ale na razie nic się nie dzieje. Kolejne dni mijają, a ja stoję w miejscu, rozdarta między tęsknotą za tym, co było, a niepewnością tego, co jeszcze przede mną. Najtrudniejsze jest to, że nie wiem, kto w końcu da sygnał do startu. Czy to będzie lekarz, czy własne ciało, czy może życie samo zadecyduje. Czuję się jak maszynista, któremu odebrano stery. Mam przed sobą tory, ale nie mogę ruszyć. Mam marzenia, ale nie mam si...

Od lekarza do lekarza

Czasem mam wrażenie, że całe moje życie zaczęło kręcić się wokół gabinetów lekarskich. Jedna wizyta goni drugą, dziesiątki badań, dziesiątki rozmów z lekarzami, a ja wciąż stoję w tym samym miejscu – z bólem, który nie odpuszcza i z nadzieją, która coraz częściej gaśnie. Marzyłabym, żeby ktoś w końcu powiedział: „Mamy rozwiązanie. To jest sposób, dzięki któremu odzyskasz siebie. Dzięki któremu wrócisz do pełnej sprawności, do życia bez ciągłego ograniczenia.” Ale zamiast tego dostaję kolejne skierowania, zalecenia, recepty. I choć staram się wierzyć, że każdy krok to krok do przodu, to czuję, że kręcę się w kółko. Już nie cieszy mnie to, że lek przynosi ulgę na kilka godzin. Już nie umiem się cieszyć z tego, że steryd uśmierza ból na kilka dni. Bo to nie jest rozwiązanie. To tylko chwilowa cisza przed kolejną burzą. A ja nie chcę już tylko maskować objawów. Chcę znaleźć przyczynę. Chcę dostać szansę na życie bez bólu, na prawdziwą samodzielność, na codzienność, w której to ja decyduję,...