Przejdź do głównej zawartości

"5 rzeczy, które ułatwiają mi funkcjonowanie w chorobie przewlekłej"

Życie z chorobą przewlekłą, szczególnie taką, która odbiera część sprawności, to nie tylko walka z bólem czy ograniczeniami ciała. To codzienna logistyka. Małe bitwy, które toczę z przedmiotami, odległościami, ciężarem garnków, zasięgiem półek i śliskimi kafelkami.
I powiem Wam coś – te bitwy wcale nie są małe, kiedy trzeba je prowadzić każdego dnia.

Długo nie chciałam nic zmieniać w swoim otoczeniu, bo wydawało mi się, że „dam radę tak jak jest”. Ale z czasem zrozumiałam, że ułatwienia to nie jest poddanie się. To jest sposób na odzyskanie części sił, które mogę wtedy przeznaczyć na coś przyjemniejszego niż podnoszenie ciężkiego dzbanka z wodą.

Dziś opowiem Wam o 5 rzeczach, które w moim przypadku robią ogromną różnicę.


---

1. Chodniki w łazience, które trzymają się kafelek jak przyklejone

Śliskie kafelki i wilgoć to proszenie się o kłopoty. Długo męczyłam się z dywanikami, które „uciekały” spod nóg. Teraz mam takie z gumowym spodem, które nawet przy ruchu nie przesuwają się ani o centymetr. Dzięki temu nie muszę stawać ostrożnie jak saper rozbrajający minę.


---

2. Kosmetyki tylko na górnej półce w prysznicu

Brzmi banalnie, ale to mała rewolucja. Nic nie stoi na dole – koniec z kucaniem, schylaniem się czy balansowaniem na jednej nodze, żeby sięgnąć po żel. Wszystko mam na wysokości rąk. Stoję, sięgam, używam. Zero ryzyka i zero zbędnego wysiłku.


---

3. Wiele rzeczy dostosowanych pod mój zasięg i siłę

Przemeblowanie z dolnych szafek na górne najpotrzebniejszych rzeczy, a dzbanek filtrujący miał pojemność jak dla całej drużyny piłkarskiej. Teraz – lekki, mniejszy dzbanek, a rzeczy, których używam codziennie, stoją na wysokości ramion. Z dolnych szafek korzystam tylko wtedy, kiedy ktoś z bliskich poda mi to, co potrzebuję. Czasem wystarczy, że przed wyjściem z domu ktoś położy mi na blacie ziemniaki czy wyjmie ciężki garnek z lodówki lub szafki. I wtedy to ja mogę ugotować obiad bez kombinowania.


---

4. Stałe miejsca na przedmioty, których często używam

Nie szukam, nie krążę po pokoju, nie zastanawiam się „gdzie to odłożyłam?”. Pilot, telefon, kubek, leki – zawsze w tym samym miejscu. Zmniejsza to liczbę kroków, ale też frustracji, a tej w chorobie i tak jest wystarczająco.


---

5. Pudełko na leki – mój mały ratunek

Biorę tyle leków, że bez tego pogubiłabym się, co i kiedy wziąć. Mam tygodniowe pudełko z przegródkami na każdy dzień, a w każdym dniu cztery sekcje – na poranek, południe, popołudnie i wieczór. Raz w tygodniu siadam i uzupełniam je wszystkimi tabletkami. Potem już tylko otwieram odpowiednią przegródkę i biorę to, co trzeba. Koniec z notatkami, przypomnieniami w telefonie czy pytaniem samej siebie: „czy ja już brałam ten lek?”.


---

💬 Na koniec…
Te wszystkie ułatwienia nie wzięły się z dnia na dzień. To efekt prób, błędów, złości i chwil, gdy płakałam z bezsilności, bo nie mogłam odkręcić słoika czy sięgnąć po coś z dolnej półki. Dziś wiem, że małe rzeczy robią wielką różnicę.
Nie czuję się przez to słabsza – czuję się mądrzejsza.

Choroba zabrała mi część sprawności, ale ja wzięłam w zamian coś innego: umiejętność patrzenia na swoje życie jak na układankę, którą można przełożyć tak, żeby działała na moją korzyść.

A jeśli przy okazji zyskam trochę więcej siły na to, by cieszyć się kawą w ciszy czy spacerem z psem – to już jest mój osobisty, codzienny sukces.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...