Są takie dni, kiedy naprawdę wierzę, że wszystko idzie ku lepszemu. Rozmawiam normalnie, uśmiecham się, żartuję. Nie czepiam się drobiazgów, mam poczucie, że wracam do siebie. I wtedy myślę: „może już będzie dobrze”.
Ale przychodzi inny dzień. Dzień, w którym nie jestem sobą. Mimo leków, mimo wysiłku, mimo całej pracy włożonej w to, żeby się podnieść — nagle wszystko się sypie. Łzy lecą bez powodu, krzyk wybucha w najmniej oczekiwanym momencie, a każda drobnostka staje się ciężarem nie do uniesienia. Czasem mąż pyta "Ale czemu znowu płaczesz? Nic takiego się stało."
Depresja jest chorobą, która nie daje spokoju. To nie jest tylko smutek. To coś, co odbiera kontrolę nad sobą, co rozbija na kawałki. I choć próbuję tłumaczyć sobie, że to nie ja, że to choroba, to jednak trudno uwierzyć w to w chwili, kiedy ranię słowami najbliższych.
A jeśli do tego dochodzi ból… ten codzienny, ten, który nie znika nawet po lekach — wtedy wszystko staje się jeszcze trudniejsze. Ból fizyczny i psychiczny mieszają się w jedno i czuję, jakby moje ciało i umysł wspólnie wypowiadały mi wojnę. W takich momentach trudno być delikatną, trudno być cierpliwą. Najłatwiej wtedy wyżyć się na tych, którzy są najbliżej. I to boli najbardziej.
Depresja to choroba, która odbiera poczucie sprawczości. Raz pozwala normalnie funkcjonować, innym razem zamyka w ciemnym kącie, w którym nic nie ma sensu. I choć wiem, że to nie ja, tylko choroba, to uczucie winy zostaje. Zawsze zostaje.
Depresja jest jak miłość, kto jej nie zaznał, nie zrozumie jak bardzo pochłania całe Twoje ciało i umysł.
I może właśnie dlatego tak trudno ją opisać słowami. Można jedynie próbować — by ci, którzy nigdy jej nie doświadczyli, choć przez chwilę mogli zobaczyć, jak wygląda życie, gdy każdego dnia walczysz o przetrwanie we własnej głowie.
Komentarze
Prześlij komentarz