Nie zrobiłam nic. I znowu mam wyrzuty sumienia.
Nie dlatego, że zawaliłam coś ważnego. Nie dlatego, że kogoś zawiodłam.
Po prostu… nic nie zrobiłam.
Leżałam. Siedziałam. Patrzyłam w okno. Oddychałam. I już.
I w tym wszystkim pojawiło się ono — znajome uczucie.
Poczucie winy.
Ciche, bez twarzy, ale za to ciężkie jak głaz.
To ono szepcze, że przecież mogłam coś zrobić. Cokolwiek.
Złożyć pranie. Napisać coś. Odpisać komuś.
Wykazać się. Być potrzebna. Być użyteczna.
Ale ciało nie chciało. Głowa też nie.
Były dni, kiedy całe moje „osiągnięcie” polegało na tym, że się umyłam albo zjadłam coś ciepłego.
I nawet to było wysiłkiem.
Choroba odbiera więcej niż zdrowie.
Odbiera sprawczość. Odbiera rytm. Odbiera to, że człowiek czuje się kimś.
Zostawia w zamian bezruch, zmęczenie i… tę niewygodną pustkę, którą trudno uzasadnić.
Bo jak wytłumaczyć innym, że zmęczył mnie dzień, w którym nie zrobiłam nic?
Że nie da się odpocząć, kiedy czujesz się bezużyteczna?
Że odpoczynek, który miał być ulgą, stał się kolejnym powodem, by czuć się „za mało”?
Czasem mam wrażenie, że żyję w zawieszeniu.
Ani chora tak, żeby wszyscy to rozumieli.
Ani zdrowa na tyle, żeby funkcjonować „normalnie”.
I chociaż wiem, że odpoczynek to część leczenia…
To ciągle muszę się tego uczyć.
Ciągle próbuję przekonać samą siebie, że nie muszę zasłużyć na oddech.
Nie wiem, kiedy poczuję się z tym dobrze.
Może nigdy w pełni.
Ale dziś próbuję być dla siebie łagodniejsza.
Bo nawet jeśli „nie zrobiłam nic” — to przetrwałam kolejny dzień.
A to czasem więcej, niż się wydaje.
Komentarze
Prześlij komentarz