Przejdź do głównej zawartości

Poczucie winy, którego nikt nie widzi

Nie zrobiłam nic. I znowu mam wyrzuty sumienia.

Nie dlatego, że zawaliłam coś ważnego. Nie dlatego, że kogoś zawiodłam.
Po prostu… nic nie zrobiłam.
Leżałam. Siedziałam. Patrzyłam w okno. Oddychałam. I już.

I w tym wszystkim pojawiło się ono — znajome uczucie.
Poczucie winy.
Ciche, bez twarzy, ale za to ciężkie jak głaz.

To ono szepcze, że przecież mogłam coś zrobić. Cokolwiek.
Złożyć pranie. Napisać coś. Odpisać komuś.
Wykazać się. Być potrzebna. Być użyteczna.

Ale ciało nie chciało. Głowa też nie.
Były dni, kiedy całe moje „osiągnięcie” polegało na tym, że się umyłam albo zjadłam coś ciepłego.
I nawet to było wysiłkiem.

Choroba odbiera więcej niż zdrowie.
Odbiera sprawczość. Odbiera rytm. Odbiera to, że człowiek czuje się kimś.
Zostawia w zamian bezruch, zmęczenie i… tę niewygodną pustkę, którą trudno uzasadnić.

Bo jak wytłumaczyć innym, że zmęczył mnie dzień, w którym nie zrobiłam nic?
Że nie da się odpocząć, kiedy czujesz się bezużyteczna?
Że odpoczynek, który miał być ulgą, stał się kolejnym powodem, by czuć się „za mało”?

Czasem mam wrażenie, że żyję w zawieszeniu.
Ani chora tak, żeby wszyscy to rozumieli.
Ani zdrowa na tyle, żeby funkcjonować „normalnie”.

I chociaż wiem, że odpoczynek to część leczenia…
To ciągle muszę się tego uczyć.
Ciągle próbuję przekonać samą siebie, że nie muszę zasłużyć na oddech.

Nie wiem, kiedy poczuję się z tym dobrze.
Może nigdy w pełni.
Ale dziś próbuję być dla siebie łagodniejsza.
Bo nawet jeśli „nie zrobiłam nic” — to przetrwałam kolejny dzień.

A to czasem więcej, niż się wydaje.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...