Przejdź do głównej zawartości

Choroba testuje więzi – niektóre przetrwały, inne odpadły po cichu

Choroba wiele zmienia. W ciele. W duszy. W codzienności. Ale też – w relacjach.

Kiedy zachorowałam, długo łudziłam się, że wszystko zostanie po staremu. Że ludzie, których miałam obok siebie w zdrowiu, zostaną ze mną także w chorobie. Że nie będę musiała nic tłumaczyć, niczego udowadniać. Że wystarczy powiedzieć: „Jest mi trudno” – i ktoś po drugiej stronie to zrozumie. Usłyszy. Zostanie.

Ale choroba to nie tylko diagnozy, operacje i leki. To też milczenia, które bolą bardziej niż ból fizyczny. Wiadomości, na które nikt nie odpisuje. Spotkania, które nagle przestają się wydarzać. Ludzie, którzy znikają po cichu – nie dlatego, że coś się stało. Tylko dlatego, że „jakoś nie wiedzieli, co powiedzieć”.

Z jednej strony to boli. Boli do szpiku kości. Boli ta świadomość, że ktoś, kto był częścią mojego świata, odszedł bez słowa. Nie potrafił, nie chciał, nie umiał zostać.

Ale z drugiej strony… choroba też przyniosła mi odkrycia. Pokazała mi, kto naprawdę potrafi być – nie tylko wtedy, gdy jest dobrze, ale i wtedy, gdy wszystko się sypie. Kto umie wysłuchać mojego zmęczenia bez dawania rad. Kto nie boi się mojej słabości. Kto zostaje, mimo że nie mam siły być „fajna”, „uśmiechnięta”, „taka jak dawniej”.

To nie jest łatwe. Ta weryfikacja. Ten ból zawiedzionych oczekiwań. Ta samotność, której nie spodziewałam się aż tak bardzo.

Ale może w tym wszystkim jest jakiś porządek. Może tak miało być. Może choroba odebrała mi niektórych ludzi tylko po to, żeby zrobić miejsce dla tych, którzy naprawdę potrafią być blisko. Cicho. Bez fajerwerków. Bez wielkich słów. Po prostu – są.

A za tych, którzy zostali… jestem wdzięczna.

Bo to oni uczą mnie, że prawdziwa więź nie boi się trudnych dni.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...