Przejdź do głównej zawartości

Moja cierpliwość kończy się szybciej niż ból

Zawsze myślałam, że ból będzie największym wyzwaniem. Że to on będzie testował moją wytrzymałość, granice, siłę. Ale okazuje się, że najczęściej przegrywam nie z bólem, tylko z własną cierpliwością.

Cierpliwość… kiedyś miałam jej więcej. Umiałam zacisnąć zęby, policzyć do dziesięciu, przymknąć oko. A teraz? Teraz potrafię wybuchnąć przez źle postawiony kubek, przez zbyt głośne pytanie, przez jedno nie tak wypowiedziane słowo. I już lecą słowa, których nie chciałam powiedzieć. Już złość wylewa się we wszystkie strony. A potem… wstyd, zmęczenie, bezradność.

To nie tak, że jestem zła. Ani mściwa. Ani toksyczna. Jestem po prostu wykończona.

Wykończona bólem, który nie mija. Ciągłą kontrolą swojego ciała. Tym, że wszystko muszę planować, przewidywać, obliczać na ile ruchów mi dziś starczy siły. Tym, że nie mam gdzie odpocząć, bo nawet sen nie przynosi ulgi.

I kiedy do tego wszystkiego ktoś mówi: „no ale uśmiechnij się, będzie dobrze” albo: „inni mają gorzej” — to coś we mnie pęka. Nie dlatego, że nie mam empatii. Tylko dlatego, że ledwo się trzymam, a ktoś próbuje mi właśnie odebrać prawo do tego, co czuję.

Bycie przewlekle chorym to nie tylko leczenie, zabiegi, leki i rehabilitacja. To także niekończąca się walka o to, żeby nie dać się zwariować. Żeby nie być niemiłym, choć wszystko w środku się gotuje. Żeby nie krzyczeć, choć w środku jest już tylko krzyk. Żeby nie rozpłakać się w środku dnia, chociaż oczy już pieką ze zmęczenia.

Moja cierpliwość kończy się szybciej niż ból, bo ból stał się normą. A ja nie jestem maszyną. Nie jestem spokojną ikoną cierpienia. Jestem człowiekiem. Z emocjami, które nie pytają o zgodę, czy mogą się właśnie teraz ujawnić. Czasem nie zdążę ich zatrzymać. I trudno.

Nie jestem zła. Nie jestem niewdzięczna. Nie jestem trudna. Jestem po prostu zmęczona.

I bardzo bym chciała nie musieć codziennie walczyć o to, żeby nie wybuchnąć. Bardzo bym chciała mieć prawo do emocji – nawet jeśli są trudne. Bo one też są częścią tej historii. Mojej historii.

A dziś? Dziś dochodzę do wniosku, że chyba nie ma innego wyjścia, jak znowu wrócić do lekarza i poprosić o zmianę leków. Bo to właśnie dzięki nim się wcześniej trzymałam. To one trzymały mnie w pionie, gdy wszystko inne się chwiało ale widocznie już przestały na mnie działać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...