Jak to będzie…?
To pytanie chodzi mi ostatnio po głowie coraz częściej. Może przez to jedno zdanie lekarza, które niby wiedziałam od dawna, ale usłyszeć je na głos… to coś zupełnie innego.
„Nikt Ciebie nie wyleczy, nikt Ciebie nie uzdrowi. Możemy tylko spowalniać, łagodzić.”
I wtedy coś we mnie pękło. Coś, co chyba trzymałam na siłę posklejane nadzieją.
Niby medycyna jest coraz lepsza. Niby są nowoczesne leki, terapie, technologie, ale ja coraz częściej łapię się na tym, że boję się przyszłości.
Nie jutra. Nie za tydzień. Nie za rok czy dwa. Ale tej dalszej przyszłości, która kiedyś może nastąpić.
Jak to będzie, kiedy choroba zdecyduje, że już dość delikatnego obchodzenia się ze mną?
Jak to będzie, kiedy ręce odmówią współpracy? Kiedy nogi przestaną mnie słuchać?
Kiedy ciało stanie się więzieniem?
Ja przecież nigdy nie byłam osobą, która potrafi siedzieć w miejscu.
Nie pasuję do życia „na siedząco”, nie odnajduję się w świecie, gdzie wszystko trzeba sobie odpuścić.
Zawsze miałam w sobie potrzebę ruchu. Życia. Akcji.
A teraz mam w sobie niepokój.
Cichy, ale stały.
Nie umiem sobie wyobrazić siebie chodzącej o kulach czy jeżdżącej na wózku. Może to nigdy nie nastąpić a jeżeli jednak nastąpi?
Nie umiem przyjąć tej wizji z pokorą.
Nie jestem jeszcze na to gotowa. Może nigdy nie będę, nawet za 20 czy 30 lat.
Wiem, że trzeba się z tym pogodzić.
Wiem, że trzeba nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości.
Ale to nie jest takie proste, kiedy całe życie miało się inną wizję siebie.
Kiedy ma się głowę pełną planów, marzeń, codziennych drobiazgów, które tak łatwo mogłyby przestać być możliwe.
Czasem myślę, że życie przewraca wszystko do góry nogami nie po to, żeby nas złamać.
Tylko żeby nas nauczyć, że nawet na gruzach da się usiąść i oddychać.
Może kiedyś się z tym pogodzę. Może znajdę sposób, żeby być „sobą” nawet w ciele, które odmówi współpracy.
Ale dziś jeszcze się z tym zmagam.
Dziś jeszcze zadaję pytania bez odpowiedzi.
Dziś pytam — jak to będzie…?
Komentarze
Prześlij komentarz