Przejdź do głównej zawartości

Rzeczy, których nie ogarnęłam i świat się nie zawalił (jeszcze)

Miał być dzień produktywny.
Plan ambitny.
Lista zadań – piękna, kolorowa, z podpunktami i nawet motywacyjnym cytatem na górze.

A jak wyszło?

Oto moja (nie)chlubna lista rzeczy, których nie ogarnęłam… i jakimś cudem Ziemia nadal krąży wokół Słońca, niebo się nie zawaliło, a sąsiedzi nadal nie wiedzą, że jestem życiową abdykatorką.

1. Prasowanie? Kogo ja chcę oszukać.
Sterta ubrań od tygodnia patrzy na mnie z wyrzutem.
Czasem udaję, że jej nie widzę.
Czasem rzucam na nią świeży ręcznik – żeby wyglądało, że to „planowane”.
Z ubrań wyciągam tylko to, co absolutnie konieczne. Z resztą… niech czeka na lepsze czasy. Może się samo przeprasuje od wstydu.

2. Skyrnik – projekt marzeń, który kończy jako jogurt solo.
W lodówce leżą składniki.
Skyr nawet już dwa razy do mnie mówił: „No weź, dzisiaj mnie zrób”.
A ja? Otwieram lodówkę, kiwam mu głową i… biorę banana.
W mojej głowie ten skyrnik wyglądał jak z Instagrama.
W realu wygląda jak „może jutro”.

3. Podłogi… czyli moja wieczna porażka.
Umyłam je wczoraj.
Dziś wyglądają jakby nikt ich nie dotykał od miesięcy.
Dziękuję mojemu psu za autentyczność wnętrz i fakt, że gości nie da się oszukać – wiedzą, że tu się żyje.
A nie „ustawia do zdjęć”.

4. Segregacja dokumentów do lekarzy.
Odłożone na „jak będę mieć siłę i herbatę z melisy”.
Na razie mam herbatę… bez melisy. I siłę tylko na scrollowanie.

5. Odpowiedzi na wiadomości.
Czasem otwieram i… zamykam.
Nie dlatego, że nie chcę odpisać.
Po prostu… nie mam głowy.
Potem zapominam. Potem się wstydzę, że zapomniałam. Potem już tylko udaję, że nic się nie wydarzyło.
Przepraszam was, moi znajomi – nie ignoruję, tylko jestem w trybie „zawieszona”.

6. Porządek na meblach.
A może to nowa forma ekspresji artystycznej?
Bo chyba nie bałagan?
Nie… To przecież kreatywny chaos!

7. Zmiana pościeli.
W teorii powinna być dziś.
W praktyce – po prostu dłużej trzymam się tej, do której już się przyzwyczaiłam.

I wiecie co?
Świat się naprawdę nie zawalił.
Pies nadal mnie kocha.
Nikt nie zapukał z karą za nieupieczony skyrnik.
A ja… zamiast tego położyłam się na chwilę z herbatą, popatrzyłam w sufit, odetchnęłam.

Bo może właśnie nieogarnianie wszystkiego to też sposób na przetrwanie?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...