Przejdź do głównej zawartości

"Co naprawdę oznacza „odpocznij sobie” według różnych ludzi"(czyli jak jedno słowo potrafi mieć milion znaczeń – i zero prawdziwego wsparcia)

„Odpocznij sobie.”
Słyszę to często.
Bardzo często.
Za często.

I niby to zdanie brzmi jak troska.
Jak ciepły koc rzucony na zmęczone ramiona.
Ale czasem... to tylko puste słowa.
Albo – gorzej – forma eleganckiego „zajmij się sobą, ale mnie już nie zawracaj głowy”.

Bo „odpocznij” brzmi różnie – w zależności od tego, kto je wypowiada:

Domownik:
„Odpocznij sobie, ja to zrobię.”
I zanim zdążysz się odsunąć, już gotuje obiad, sprząta czy wynosi śmieci. Ale czasem na twarzy i w oczach widać "Znowu wszystko trzeba robić za nią a ona tylko leży".

Znajomi:
„Odpocznij sobie! Nie przejmuj się, że Cię nie było, że nie odpisałaś.”
A tydzień później… czuć w wiadomościach tonik rozczarowania:
„No wiesz, jakoś inni dają radę.”

Lekarz:
„Musi pani dużo odpoczywać.”
Tylko że nie tłumaczy, jak się odpoczywa, kiedy boli tak, że nie da się leżeć.
Jak się odpoczywa, kiedy każde drgnięcie ciała uruchamia lawinę bólu.
Jak się odpoczywa, kiedy głowa pełna myśli, lęków i niepewności nie daje ani chwili ciszy.

Ludzie z Internetu:
„Zrób sobie dzień dla siebie! Spa, maseczka, Netflix i czekoladka.”
A Ty patrzysz na to z łóżka, z termoforem pod plecami i myślisz:
Serio? Ja to bym sobie zrobiła dzień bez bólu. Albo noc z jedną pozycją do spania.

---

Bo dla kogoś, kto naprawdę musi odpoczywać, odpoczynek to nie luksus.
To nie zachcianka.
To nie coś, co wybierasz, bo „chcesz się odciąć”.
To konieczność.
Czasem bolesna, czasem frustrująca, często samotna.

Odpoczynek to nierówna walka z ciałem, które się buntuje.
To poczucie winy, że „znów nie dajesz rady” i ktoś musi coś zrobić za Ciebie.
To przewijanie w głowie listy rzeczy, które powinnaś, ale nie możesz.
To tłumaczenie się ze zmęczenia, które nie ma logicznego uzasadnienia dla tych, co nie rozumieją.

---

Więc co naprawdę znaczy „odpocznij sobie”?
Dla mnie – to czas, w którym nikt nie wymaga.
Czas, w którym mogę się zwinąć w koc i nie tłumaczyć się, że znowu mnie boli tak, że nie mam siły na zrobienie czegokolwiek. 
Czas, w którym ktoś zrobi herbatę, zapyta czy potrzebuję czegoś – i nie czeka na nic w zamian.
Czas, w którym nie muszę nic udowadniać. Nikomu.

Nie potrzebuję idealnych słów.
Potrzebuję prawdziwej obecności.
Takiej, która nie ucieka przed moją niemocą.
Takiej, która wie, że „odpocznij” czasem znaczy: jestem obok, nawet jeśli nie wiesz, jak to teraz ogarnąć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...