Nie zawsze chodzi o depresję…
Ale czasem tak.
I właśnie teraz — znowu tak.
Postanowiłam odstawić tabletki. Te przepisane przez lekarza. Bo przecież już było trochę lepiej. Bo przecież chciałam spróbować żyć bez nich. Zobaczyć, czy dam radę. Czy dam radę być sobą. Bez chemii. Bez wspomagania. Bez tej codziennej garści wsparcia w formie małej tabletki.
Nie dałam rady.
Najpierw zaczęły wracać problemy ze snem. Jakby mózg zapomniał, że noc służy do odpoczynku. Potem przyszły nerwy. I napięcie. Drażliwość od rana do nocy. Czułam, że znowu wszystko zaczyna mnie irytować.
Każda drobnostka zaczęła mnie wyprowadzać z równowagi. Póki co zamykam się w sobie na głucho. I znikam.
Nie odpowiadam na wiadomości. Nie odbieram telefonu. Nie tłumaczę się. Nie dramatyzuję.
Nie krzyczę. Nie płaczę.
Po prostu… znikam. Kładę się pod kocem i udaję, że śpię.
Z zewnątrz wygląda to pewnie jak zmęczenie. Jak spadek formy. Jak potrzeba pobycia samej.
Ale we mnie dzieje się wszystko.
I wszystko boli.
Zawiodłam się na sobie? Trochę. Ale może bardziej po prostu się przeliczyłam. Bo to nie jest kwestia słabości. To kwestia stanu zdrowia. Tak samo jak ktoś z cukrzycą potrzebuje insuliny, ja — potrzebuję leczenia. Potrzebuję tabletek. I chyba nie powinnam się tego wstydzić.
Bo dzięki nim… byłam spokojniejsza.
Łagodniejsza.
Czasem nawet potrafiłam się uśmiechnąć — szczerze, bez wysiłku.
Depresja nie zawsze wygląda jak w filmach.
Czasem to patrzenie w sufit przez godzinę, bo nawet nie chce się płakać.
Czasem to robienie wszystkiego z automatu, z pustką w środku.
Czasem to uśmiech przy ludziach i rozsypka, gdy drzwi się zamkną.
Czasem to… znikanie.
Piszę to, żeby ktoś wiedział, że nie jest sam.
I żeby sama o tym nie zapomnieć.
Muszę wrócić do leków.
Nie dlatego, że chcę.
Tylko dlatego, że muszę.
Komentarze
Prześlij komentarz