Są takie dni, kiedy wstaję bez bólu. Kiedy słońce wpada przez okno i czuję w sobie spokój, którego tak długo nie było. Kiedy śmieję się z czegoś zupełnie głupiego. Kiedy mogę po prostu być – bez walki, bez napięcia, bez udawania.
To są moje dobre dni. I nauczyłam się je zapamiętywać.
Nie po to, żeby żyć przeszłością. Ale po to, żeby mieć się czego trzymać wtedy, gdy znów będzie ciężko.
Bo przychodzą też te inne dni. Kiedy boli ciało, boli dusza, boli wszystko naraz. Kiedy nie wiem, po co wstawać. Kiedy każdy gest kosztuje więcej niż powinien. I wtedy właśnie wyciągam z pamięci te dobre chwile. Te momenty, kiedy czułam się lekka. Albo chociaż… mniej ciężka.
Zbieram je jak zdjęcia w albumie. Jak pamiątki po samej sobie – tej, która potrafiła się uśmiechać. I wtedy, w tych trudnych godzinach, przypominam sobie: to nie zawsze będzie tak wyglądać. Już kiedyś było lepiej – i znów będzie.
Czasem zapisuję dobre dni w dzienniku. Czasem robię zdjęcie kawy na balkonie albo bukietu z łąki. Czasem wystarczy jedno słowo, jeden zapach, jedno spojrzenie – by ten dzień zapisał się głębiej.
To nie znaczy, że wypieram trudności. Ale nie pozwalam im zakryć wszystkiego. Nie oddaję im całej siebie.
Dobre dni nie są oczywistością. Są prezentem. A ja uczę się przyjmować je z wdzięcznością i zachowywać w sercu – jak mapę, którą będę mogła wyciągnąć, gdy znów się pogubię.
---
A Ty? Jak zapamiętujesz swoje dobre dni?
Może masz zdjęcia, cytaty, zapiski? Podziel się w komentarzu. Może właśnie dziś komuś bardzo przypomnisz, że słońce wraca.
Komentarze
Prześlij komentarz