Przejdź do głównej zawartości

Jak radzę sobie z bólem na co dzień – moje sprawdzone triki

Życie z bólem kręgosłupa i stawów to codzienne wyzwanie. Czasem jest lepiej, czasem gorzej – ale jedno wiem na pewno: nie można się poddawać. Przez ostatnie miesiące wypracowałam swoje małe rytuały i triki, które pomagają mi przetrwać trudniejsze chwile. Dzielę się nimi z Wami, bo może komuś z Was też przyniosą ulgę.

1. Gorące kąpiele – mój domowy seans SPA
Ciepła woda działa cuda. Nawet 10-15 minut pod prysznicem przynosi mi ogromną ulgę. Mięśnie się rozluźniają, stawy „oddychają”, a ja mam chwilę tylko dla siebie. Wieczorna kąpiel to mój sposób na zakończenie cięższego dnia z bólem.

2. Maści, żele i plastry – mój domowy zestaw ratunkowy
Mam swoją kolekcję maści – rozgrzewających, ziołowych i aptecznych. W zależności od potrzeby – smaruję kręgosłup, biodro, barki. Do tego plastry – rozgrzewające i lecznicze. Dają mi kilka godzin ulgi i pozwalają funkcjonować lepiej, bez kolejnej tabletki.

3. Leki – minimum, ale skutecznie
Nie unikam leków przeciwbólowych, ale staram się je dawkować rozsądnie. Najlepiej sprawdzają się u mnie leki o przedłużonym uwalnianiu – biorę je raz dziennie, więc mniej obciążam żołądek. W trudniejsze dni czasem muszę sięgnąć po dodatkowe tabletki, ale naprawdę staram się to ograniczać do minimum. Organizm i tak dostaje już wystarczająco dużo.

4. Termofor – klasyka, która nie zawodzi
Stary dobry termofor – zawsze pod ręką. Kładę go na lędźwia albo kark i leżę kilka minut, aż czuję, że napięcie schodzi. Ciepło działa na mnie kojąco, a zimą to wręcz must-have.

5. Ćwiczenia rozciągające – codzienna rutyna
Nie ma dnia bez rozciągania. Nawet jeśli boli – delikatne ćwiczenia dają więcej korzyści niż bezczynność. Krótka sesja rano lub wieczorem, często na piłce rehabilitacyjnej i z gumami. To nie tylko pomaga ciału, ale też głowie – mam poczucie, że robię coś dla siebie.

To moje sprawdzone sposoby. Nie wszystkie działają od razu, niektóre pomagają bardziej w jedne dni, mniej w inne – ale razem tworzą system, który pozwala mi lepiej znosić ból. Jeśli też się z nim zmagasz – pamiętaj, że nie jesteś sam/a. I że warto szukać swoich własnych „trików” – czasem małe rzeczy robią wielką różnicę.

A może Ty masz jakieś sposoby, które Tobie pomagają? Podziel się nimi w komentarzu. Może razem stworzymy listę wsparcia, z której ktoś skorzysta.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...