Przejdź do głównej zawartości

Tyle czekania na dobre wieści…

Są takie dni, kiedy człowiek zbiera siły, ubiera się, szykuje dokumenty, wypija herbatę i mówi sobie: „Dzisiaj może w końcu będzie dobrze”. Tyle już tych wizyt było. Kontrole, konsultacje, szpitale, kolejne skierowania, kolejne badania. I za każdym razem wychodzę z gabinetu z cięższym sercem niż wchodziłam.

Nie ma dobrych wiadomości. Nie ma tej upragnionej ulgi. Nie ma słów: „Jest lepiej”, „Idzie ku dobremu”, „To już ostatnia prosta”. Zamiast tego: „Trzeba obserwować”, „Zobaczymy po kolejnych wynikach”, „Potrzeba czasu”, „Proszę się uzbroić w cierpliwość”. I najgorsze – to, co sama czuję w sobie: że coś dalej nie gra. Że mimo codziennych starań, rehabilitacji, leków, walki z samą sobą i z bólem – ciało nadal mówi „nie”.

To takie frustrujące, tak bardzo bolesne psychicznie. Bo kiedy ciągnie się to miesiącami, latami… człowiek naprawdę zaczyna marzyć nie o cudzie, tylko o jednym krótkim zdaniu wypowiedzianym przez lekarza z lekkim uśmiechem: „W końcu jest poprawa”. Albo żeby chociaż samemu to poczuć – że coś się ruszyło. Że to wszystko nie idzie na marne.

Ale dziś, znów, zamiast ulgi – przyszło przygnębienie.

I wiecie co? W takich chwilach najbardziej trzeba się sobą zaopiekować. Pozwolić sobie na żal, na smutek. Nie udawać, że wszystko gra. Ale też nie utknąć w tym miejscu. Nawet jeśli nie ma dobrych wiadomości – jest życie. A w nim małe momenty, na które warto czekać. Kawa wypita w ciszy. Miłe słowo od kogoś bliskiego. Ciepły koc i film, który już się zna na pamięć. I cicha, uparta nadzieja – że kiedyś te dobre wieści przyjdą.

Jeśli też czekacie na swoje „w końcu jest lepiej” – to nie jesteście sami. Trzymajmy się nawzajem w tym czekaniu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...