Na początku każdy mi to mówił: "Zobaczysz, wrócisz do formy. Wrócisz do siebie."
Brzmiało to jak pocieszenie, jak obietnica, że jeszcze będzie tak, jak było.
Tylko że… ja już nie chcę, żeby było tak, jak było.
Dawna ja – ta sprzed bólu, operacji, łez i zmęczenia – nie zatrzymywała się ani na chwilę. Zawsze na wysokich obrotach, zawsze „ogarniająca”, nawet jeśli kosztem siebie. Ciało dawało sygnały, że coś jest nie tak, ale kto by się przejmował? Tabletka, kawa, papieros, jeszcze tylko jeden dzień, jeszcze tylko jeden obowiązek. Dopiero kiedy wszystko się posypało, położyłam się – dosłownie i w przenośni – i zaczęłam słuchać.
Dziś jestem kimś innym. Może słabszym fizycznie, ale silniejszym psychicznie. Może mniej efektywnym, ale bardziej uważnym. Może nie robię już wszystkiego – i bardzo dobrze. Wybieram. Odpuszczam. Odpoczywam bez wyrzutów sumienia. Czasem płaczę – ale już nie w ukryciu.
Nie, nie wróciłam do dawnej siebie. Bo nie chcę wracać do osoby, która nie umiała prosić o pomoc. Która myślała, że musi udowadniać swoją wartość, dopóki nie padnie na twarz.
Zmieniłam się. I to była najtrudniejsza, ale najpiękniejsza rzecz, jaka mnie spotkała.
Jeśli też czujesz, że po wszystkim, co przeszłaś/przeszedłeś, nie jesteś już tą samą osobą – to nie jest porażka. To może być Twój największy sukces.
Komentarze
Prześlij komentarz