Przejdź do głównej zawartości

Znowu szpital. Znowu walka.

Nie wiem, który to już raz pakuję się do szpitala. Może dziesiąty? A może dwudziesty, jeśli liczyć wszystkie pobyty, badania, konsultacje, zabiegi. Straciłam rachubę. Wiem tylko jedno – jestem zmęczona. Cholernie zmęczona.

Nie znoszę już widoku białych ścian, tego charakterystycznego zapachu szpitalnych korytarzy, dźwięku wózków i pikających urządzeń. Nie znoszę słowa „proszę się rozebrać do pasa” i tego dziwnego spojrzenia lekarza, który sam nie wie, co jeszcze powiedzieć.

Ale jestem tu. Znowu. Bo wiem, że muszę.

Czeka mnie dłuższy pobyt. Walka o coś więcej niż tylko przetrwanie – walka o sprawność, o codzienność, o życie z mniejszym bólem. Nie mam złudzeń, że będzie łatwo. Wiem, że będzie bolało – nie tylko ciało, ale i głowa, serce, dusza.

Ale mimo zmęczenia, mimo tego, że czasem klnę pod nosem i mam ochotę rzucić wszystko – nie odpuszczam. Bo gdzieś głęboko wierzę, że ten wysiłek ma sens. Że przyjdzie dzień, kiedy będę mogła powiedzieć: „Było warto”.

Piszę to nie tylko dla siebie, ale i dla tych, którzy są teraz w podobnym miejscu. Jeśli też siedzisz na szpitalnym łóżku i zastanawiasz się, czy dasz radę – dasz. Nawet jeśli czasem płaczesz w poduszkę. Nawet jeśli masz już dość. To nie znaczy, że jesteś słaby/a. To znaczy, że jesteś człowiekiem.

Trzymajcie za mnie kciuki, proszę. Bo choć jestem wojowniczką, to nawet wojownicy czasem potrzebują wsparcia...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...

Syn

To on sprawia, że wiem, że muszę być, żyć, funkcjonować. Jest moją podporą – codzienną, cichą, a jednocześnie ogromną. Cieszę się, że go mam. Codziennie. Choć jest jeszcze nastolatkiem, przeszedł więcej, niż wielu dorosłych. Może kiedyś o tym napiszę – bo to historia, która zasługuje na opowiedzenie. Ale dziś chcę napisać o momencie, który przewrócił mnie... po to, bym mogła się podnieść. Pokłóciliśmy się. Byłam zmęczona, rozdrażniona, chora, sfrustrowana. A on – zamiast się zamknąć w sobie, powiedział mi wprost: „Mamo, o wszystko się mnie czepiasz, wszystko Ci nie pasuje. Mam już dość. Zrób coś z sobą, bo nie da się już z Tobą wytrzymać”. Te słowa zabolały jak nic wcześniej. Płakałam. Było mi strasznie przykro. Ale kiedy ból opadł – zostały tylko te słowa. I... prawda. Miał rację. Potrzebowałam tego kopniaka. Nie od świata, nie od lekarzy, nie od kogokolwiek z zewnątrz. Potrzebowałam go właśnie od niego. Bo on wie najlepiej, jaka jestem naprawdę – i jak bardzo mnie nie było w tamtym c...