Przejdź do głównej zawartości

Jedyny (ale ogromny) plus obecnej choroby, szpitali i operacji

Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że przestanę palić, roześmiałabym się. Z rezygnacją, bo przecież próbowałam już wszystkiego – gumy, tabletki, aplikacje, postanowienia noworoczne, nawet groźby samej siebie w lustrze. I nic. Zawsze wracałam. Bo przecież „papieros to moja chwila spokoju”, „pomaga mi się odstresować”, „lepiej zapalić niż wybuchnąć”. Znacie to? Ja znałam aż za dobrze.

A potem przyszło życie. Przyszła choroba. Szpital. Operacje. Leki. Przyszło to wszystko, czego nikt nie planuje i nikt nie chce. Przyszło z bólem, lękiem i ogromnym zmęczeniem. Ale przyniosło też coś, czego się zupełnie nie spodziewałam.

Nie było kiedy i gdzie zapalić. Organizm był za słaby, żeby domagać się nikotyny. A ja – zajęta przeżywaniem, dochodzeniem do siebie, walczeniem o jakikolwiek komfort – po prostu odpuściłam. Bez walki, bez fanfar. Po prostu przestałam.

I z każdym dniem bez papierosa czułam, że coś odzyskuję. Oddech. Smak. Spokój. Trochę więcej kontroli nad własnym ciałem. I tak, czasem jeszcze przychodzi myśl „a może by…”, ale zaraz potem przychodzi druga – „nie warto”. Bo skoro przetrwałam to wszystko, to naprawdę nie potrzebuję już dymu, by poczuć ulgę.

To jest ten jeden, ogromny plus całej tej trudnej drogi. Nieplanowany, nieoczekiwany – ale szalenie ważny. I jestem z siebie dumna. Tak po prostu. Bo nie wróciłam. Bo nie chcę wracać.

Może i codzienność nadal bywa trudna. Ale przynajmniej już nie śmierdzi dymem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...