Są dni, kiedy wstaję z łóżka i wyglądam całkiem normalnie. Uśmiecham się do sąsiadki, macham do przechodnia, a nawet zażartuję w sklepie. Nikt nie widzi, że każda czynność to dla mnie walka. Że zanim zrobiłam ten krok, stoczyłam bitwę – z bólem, z niemocą, z samą sobą.
Niewidoczny ból ma wiele twarzy. Czasem to fizyczna dolegliwość, która nie zostawia śladów na skórze, ale rozrywa od środka. Czasem to zmęczenie, które nie mija po przespanej nocy. A innym razem – to psychiczna mgła, która przykrywa wszystko, co kiedyś sprawiało radość.
Ludzie często pytają: „Już wszystko dobrze, prawda?”, „Przecież wyglądasz świetnie!”. I wtedy w głowie rozlega się cichy śmiech – nie złośliwy, raczej bezradny. Bo jak opisać coś, czego nie widać? Jak powiedzieć, że czasem ten uśmiech to jedyna zbroja, jaką mam?
Ten wpis to nie skarga. To próba zrozumienia – dla siebie i dla innych. Bo wiem, że nie jestem sama. Wiem, że wielu z nas codziennie zakłada maski, nie z powodu udawania, ale z potrzeby funkcjonowania. Żeby nie tłumaczyć się każdemu, nie opowiadać w kółko tej samej historii.
Jeśli to czytasz i rozpoznajesz siebie – wiedz, że jesteś wystarczająco silny. Nawet jeśli czujesz się słaby. Nawet jeśli nikt nie widzi, że boli. Twoje zmagania są prawdziwe. I masz prawo czuć, myśleć, walczyć we własnym tempie.
A jeśli jesteś z tej drugiej strony – nie oceniaj po pozorach. Czasem najcichsze osoby niosą największy ciężar i ból. Czasem te, które najwięcej pomagają, same najbardziej potrzebują wsparcia tylko nie potrafią o tym mówić.
Na koniec…
Dziękuję, że jesteś tu ze mną.
Za każde polubienie, za każdy komentarz, za każde udostępnienie.
To daje mi siłę i motywację, że to, co robię, ma sens.
Komentarze
Prześlij komentarz