Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2025

Co to znaczy być silną naprawdę – czyli o sile, która nie krzyczy

Niektórzy myślą, że siła to brak łez. Że to pewny krok, głośny głos i wieczne „dam radę”. Ale prawda jest inna. Prawdziwa siła to ta, która nie potrzebuje aplauzu. To ta, która siedzi cicho na podłodze, kiedy wszystko się wali – i mimo łez, próbuje wstać. To ta, która przyznaje się do zmęczenia, do bólu, do słabości. To ta, która mówi: „dziś nie dam rady” – i nie czuje się przez to gorsza. Bo siła nie zawsze walczy. Czasem siła to odpuszczenie. To pozwolenie sobie na odpoczynek. To łagodność wobec siebie, kiedy ciało odmawia współpracy, a głowa gubi sens. Być silną – naprawdę – to nie znaczy być niezniszczalną. To znaczy być prawdziwą. Z pęknięciami, ze zwątpieniami, z dniami, w których jedynym zwycięstwem jest… przeżycie. I to wystarczy. Wystarczy, by uznać siebie za silną. Nie dla świata. Dla siebie.

Wszystko przeze mnie

Ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że wszystko jest przeze mnie. Tego nie można — bo nie dam rady. Tamtego nie można — bo jestem chora. Czasem, aż wstyd się przyznać, myślę sobie: „Może lepiej by było, gdyby mnie nie było”. Nie z jakiegoś dramatycznego powodu. Po prostu... wszystko byłoby łatwiejsze. Nie trzeba by było planować dnia pod moje ograniczenia. Nie trzeba by było rezygnować z wyjazdów, z aktywności, z życia. Moja rodzina mogłaby odetchnąć pełną piersią. Nie musieliby się martwić, czy dam radę, czy znów coś się pogorszy, czy mnie boli. A mnie? Mnie nie byłoby przykro. Bo wtedy nie byłoby też tego codziennego ciężaru, który noszę nie tylko w ciele, ale i w głowie. To nie jest wpis z serii „szukam litości”. To jest wpis z wnętrza zmęczenia. Z miejsca, gdzie człowiek nie chce niczego więcej niż tego, żeby jego istnienie nie było dla nikogo ciężarem. Wiem, że to, co czuję, jest efektem bólu, bezsilności i zmęczenia chorobą. Ale wiem też, że te myśli się pojawiają. I jeśli się ...

Nie wszystko widać na pierwszy rzut oka – o niewidocznych zmaganiach

Nie zawsze widać zmęczenie. Nie zawsze widać ból. Nie zawsze widać, że komuś brakuje sił, by wstać z łóżka, ubrać się, zjeść śniadanie. Czasem ktoś się uśmiecha – ale tylko dlatego, że tak łatwiej. Bo wtedy nie trzeba tłumaczyć. Bo wtedy nikt nie pyta. Bo wtedy można przez chwilę udawać, że wszystko jest w porządku. A przecież wiele z naszych zmagań dzieje się w środku. W ciele, które boli, chociaż na zewnątrz wygląda „normalnie”. W głowie, która toczy własne bitwy – z lękiem, ze wspomnieniami, z niepewnością o jutro. W sercu, które pęka po cichu, ale nadal bije. To nie jest lenistwo. To nie jest przesada. To nie jest „wymówka”. To jest życie, które czasem rani. Które wystawia na próbę. Które zmusza do zwolnienia, zanim człowiek sam się zatrzyma. Dlatego tak ważna jest życzliwość. Nie ta wielka, górnolotna – tylko ta codzienna. Ciepłe „dzień dobry”, uważne spojrzenie, zdanie wypowiedziane spokojnym tonem. Bo nigdy nie wiesz, ile walk ktoś dziś toczy, choć nic po nim nie widać. I może n...

"O nas, mimo wszystko

Nie jesteśmy idealni. Ani osobno, ani razem. Między nami było wszystko – śmiech, czułość, wsparcie. Ale też krzyk, milczenie, trzaskanie drzwiami i te momenty, kiedy każde z nas miało ochotę uciec w swoją stronę i nigdy nie wracać. Były dni, kiedy nie chciałam go widzieć. Kiedy każde słowo brzmiało jak zarzut, każda jego próba pomocy bolała bardziej niż obojętność. A były i takie chwile, kiedy to jego obecność była jedynym, co mnie jeszcze trzymało. Choroba wiele zmienia. Ciało, myśli, emocje, cierpliwość. Mnie zmieniła bardzo. I choć nie mówię o tym głośno, widzę, jak czasem trudno mu to wszystko unieść. Jak próbuje być twardy, ale gdzieś w oczach widać zmęczenie. Zmieszanie. Bezradność. Czasem nawet złość. Ale mimo wszystko jest. Czasem milczy, kiedy w środku pewnie wszystko mu się gotuje. Czasem zagryza zęby, żeby nie odpyskować, kiedy ja znowu się wyżywam na nim za coś, za co nawet nie powinien odpowiadać. Czasem wychodzi na chwilę z pokoju, z domu, żeby złapać oddech. I wraca. Zaw...

Nigdy nie zniknie – i właśnie to boli najbardziej

Cały czas miałam w głowie jedną myśl: wyzdrowieję. Może nie dziś, może nie za tydzień, ale kiedyś… wrócę. Do normalności. Do życia bez bólu, bez ograniczeń, bez codziennego kombinowania, jak przetrwać dzień. Trzymałam się tej nadziei kurczowo, jak linijki światła w bardzo ciemnym tunelu. Dlatego ta ostatnia wizyta u lekarza była dla mnie jak grom z jasnego nieba. Chyba nie da się przygotować na takie słowa. Nawet jeśli coś z tyłu głowy czasem szeptało, to serce nie chciało tego słyszeć. Badania nie pozostawiły wątpliwości: to, co mnie niszczy od środka, to nie coś, co da się „zaleczyć i zapomnieć”. To choroba nieuleczalna. Taka, która może być trzymana w ryzach, może czasem odpuścić – ale nigdy nie zniknie. Nigdy. Nie umiem opisać, co poczułam. Szok. Smutek. Niedowierzanie. Złość. Żal tak wielki, że nie mieści się w klatce piersiowej. I pytanie, które wracało jak echo: „Dlaczego ja?”. Może to nie jest sprawiedliwe pytanie. Ale nie da się go nie zadać. Przez tyle czasu robiłam wszystko,...

Kiedy wszystko boli, ale w sercu wciąż tli się życie – o nadziei na trudne dni

Są takie poranki, kiedy budzisz się już zmęczona. Zanim jeszcze wypijesz pierwszy łyk wody, zanim wyjrzysz przez okno – czujesz to znajome napięcie. W krzyżu. W karku. W nogach. Jakby całe ciało próbowało powiedzieć: dziś znowu będzie trudno. I najgorsze jest to, że nie wiesz, kiedy będzie inaczej. Bywają dni, kiedy boli dosłownie wszystko. Gdy nawet najprostsze rzeczy – mycie głowy, założenie butów, zejście po schodach – stają się wyzwaniem. I wtedy w głowie pojawiają się pytania: „Ile jeszcze?”, „Czy to kiedykolwiek minie?”, „Po co to wszystko?”. Te pytania są ludzkie. Są częścią codzienności, która się przeciąga. Która nie pyta o zgodę. Która po prostu jest. Ale... Między tym wszystkim czasem tli się coś małego. Prawie niewidocznego. Taki malutki płomyk życia. Nadzieja. Może to uśmiech psa, który znów przyniósł Ci zabawkę. Może to promień słońca na parapecie, który oświetla kubek z herbatą. Może to wiadomość „Myślę o Tobie”. Może to ta jedna chwila, kiedy ból lekko odpuszcza i czuje...

Jak rozpoznać, że przesadziłaś z rehabilitacją – znaki, które ciało daje, zanim krzyknie

Nie zawsze to widać od razu. Czasem to tylko lekkie napięcie w plecach, które ignorujesz, bo przecież „to tylko zmęczenie”. Albo uczucie ciężkości w nogach po ćwiczeniach, które zamiast ustępować – narasta z każdym dniem. Ciało nie zawsze krzyczy od razu. Zwykle najpierw szepcze. A my – zapatrzone w cel, w poprawę, w liczby i powroty do „normalności” – uczymy się tych szeptów nie słyszeć. U mnie zaczyna się od zmiany nastroju. Takiego trudnego do uchwycenia rozdrażnienia. Później ciało dołącza do chóru – trudność ze snem, nieustępujący ból nawet po tabletkach, drętwienie, które wraca szybciej. I ten znajomy ciężar w lędźwiach, jakby ktoś położył mi tam worek z piaskiem. Znacie to? Miałam dni, kiedy ćwiczyłam lub chodziłam więcej, niż było trzeba. Bo przecież „już tyle umiem”, „tak dobrze szło”, „nie mogę sobie odpuścić”. A jednak ciało nie zna ambicji. Ono zna granice. I kiedy przekraczam je zbyt często, przypomina o sobie dobitnie. Co może być takim cichym sygnałem? uczucie zmęczenia ...

Jak nie zwariować, gdy jesteś długo na L4 – rytuały, które dają sens dnia

Na początku to może być nawet przyjemne. Brak budzika, wolniejsze poranki, więcej snu. Myślisz: „W końcu trochę odpocznę”. Ale potem mija tydzień. Dwa. Miesiąc. I nagle zaczynasz się gubić. Dni zlewają się w jedno. Poranek wygląda jak wieczór. Niedziela nie różni się od środy. A Ty – choć wciąż w łóżku albo na kanapie – czujesz się, jakbyś codziennie przebiegała maraton. Psychiczny. Długie L4 to nie wakacje. To czas leczenia, regeneracji, ale i… próba. Próba dla głowy. Dla cierpliwości. Dla tożsamości, która wcześniej była zbudowana wokół „bycia potrzebną”, „bycia w pracy”, „robienia czegoś sensownego”. Co może wtedy pomóc? Rytuały. Nie wielkie zmiany, nie ambitne plany – ale proste, powtarzalne rzeczy, które dają Twojemu dniu ramy. I sens. Kilka rytuałów, które uratowały moją codzienność: Poranna chwila ciszy. Nie telefon, nie serial, nie wiadomości. Tylko kubek herbaty, patrzenie za okno, kilka spokojnych oddechów. Takie ciche "jestem". Ubieranie się, nawet bez okazji. Nawe...

Rak duszy

Ostatnio nie mogę przestać myśleć. Najpierw DJ Hazel. Potem Sonia. Teraz Marcin. Każde z nich miało swoją historię, swoje życie, które – z zewnątrz – wyglądało przecież na całkiem „udane”. Kto by pomyślał, że byli aż tak nieszczęśliwi? Zaczynam się zastanawiać… Co się dzieje z młodymi ludźmi? Dlaczego tak wielu z nas odchodzi w taki sposób? Dlaczego aż tylu z nas przestaje widzieć sens? Trochę ich rozumiem. Bo czasem przychodzi taki moment, kiedy odechciewa się wszystkiego. Kiedy nie masz już siły udawać, że wszystko jest ok. Że jeszcze coś się zmieni. Że jeszcze będzie lepiej. Z zewnątrz potrafimy się uśmiechać. Żartować. Publikować zdjęcia, które mają krzyczeć: "Jest dobrze!". Ale w środku… Czasem siedzi cisza. Taka, która boli. Taka, która tłumi wszystko inne – radość, nadzieję, wiarę w przyszłość. I ta cisza potrafi być nie do zniesienia. Czasem wystarczy jedna kropla smutku za dużo. Jeden moment, w którym nie ma już nic, co trzymałoby nas przy ziemi. Bo nadzieja – choć k...

Gdy ciało zawodzi – jak budować relację z samą sobą na nowo

Nie ma w tym nic poetyckiego, nic wzniosłego. Gdy ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa, nie czujesz wdzięczności, tylko strach. Złość. Żal. Czasem nawet obrzydzenie. Bo nagle przestajesz być „tą samą sobą”. Nie możesz chodzić, siedzieć, sięgać, robić najprostszych rzeczy. Ciało, które kiedyś działało „samo z siebie”, teraz woła o pomoc, o uwagę. I choć to trudne, musisz się z nim na nowo poznać. 1. Najpierw przychodzi bunt „Dlaczego ja?” „Dlaczego teraz?” „Co zrobiłam nie tak?” To naturalne pytania. I nie musisz ich w sobie tłumić. One są częścią procesu żałoby – bo to trochę tak, jakbyś żegnała siebie sprzed urazu, sprzed choroby. Tę wersję, która była sprawna, niezależna, „normalna”. Pozwól sobie na płacz. Na krzyk. Na żal. Ale nie pozwól, by te emocje zostały z Tobą na zawsze. 2. Potem uczysz się nowego języka Ciało mówi inaczej. Już nie pcha Cię do działania, ale woła: „Zatrzymaj się”. Zaczynasz uczyć się, kiedy wstać, kiedy usiąść, kiedy odpuścić. Słuchasz. Testujesz. Popełniasz b...

Planowanie dnia, kiedy nie wiesz, ile będziesz mieć siły

Są dni, kiedy wstajesz z głową pełną planów. A potem wystarczy jedna chwila – ból, zawroty, zmęczenie, które rozlewa się po ciele jak zimna woda – i wszystko się sypie. Planowanie dnia, kiedy nie wiesz, czy w ogóle wstaniesz z łóżka bez zawahania, to wyższa szkoła życia. Ale da się. Może nie perfekcyjnie. Może nie zawsze. Ale da się. 1. Zaczynaj od minimum Nie zapisuj w kalendarzu dziesięciu rzeczy. Zapisz jedną. Najważniejszą. Taką, która da Ci poczucie, że coś się udało. Jeśli będziesz mieć siłę – zrobisz więcej. Ale jeśli nie – zrobienie tej jednej rzeczy będzie Twoim małym zwycięstwem. 2. Planuj na miękko, nie na sztywno Zamiast rozpisywać godzina po godzinie, spróbuj tworzyć „bloki elastyczne”: rano (jeśli dam radę) – np. krótki spacer, śniadanie, prysznic po południu (jeśli będzie siła) – np. zadzwonić gdzieś, zrobić pranie wieczór (jeśli nie padnę wcześniej) – relaks, książka, nicnierobienie Pozwól sobie na przesuwanie, odpuszczanie, zamienianie miejscami. Nic się nie stanie. 3....

Co powiedziałabym sobie sprzed operacji – list wsteczny

Gdyby istniała możliwość, żeby usiąść obok siebie sprzed operacji, spojrzeć jej w oczy i szepnąć kilka słów – zrobiłabym to bez wahania. Nie po to, żeby ją przestraszyć. Ale żeby przy niej być. Żeby przygotować, przytulić, uchronić przed niepotrzebnym rozczarowaniem. A może tylko po to, by powiedzieć: „Nie jesteś sama. Przejdziesz przez to, dasz radę. Ale będzie inaczej, niż myślisz”. Ten list piszę dziś – z miejsca, gdzie już trochę wiem. Gdzie boli nadal, ale mniej niewiadomych, a więcej zrozumienia. Dla siebie. I może dla Ciebie – jeśli jesteś właśnie w takim miejscu jak ja wtedy. --- 1. „To będzie trudniejsze, niż się spodziewasz.” Nie chcę Cię straszyć. Ale chcę być z Tobą szczerze. Nie będzie tak, jak sobie to wyobrażałaś. Nie będzie tak, jak było wcześniej. To nie jest „kolejna operacja”. To będzie długa droga. I będzie bolało, bardzo. Ciało – oczywiście. Ale jeszcze bardziej – dusza. Będą takie poranki, kiedy wstanie z łóżka będzie osiągnięciem dnia. Takie wieczory, kiedy strac...

Co zrobić, kiedy jesteś już na samym końcu… wszystkiego

Są takie dni, kiedy nie chodzi już o złe samopoczucie. Ani o gorszy humor, ani o to, że boli. Chodzi o to coś głębiej, co pęka w człowieku bez dźwięku. Kiedy wstajesz rano i wiesz, że to będzie kolejny dzień z serii „nie dam rady”. Kiedy czujesz, że jesteś na końcu. Na końcu cierpliwości. Na końcu wytrzymywania. Na końcu sił, myśli, nadziei. I wszystko w środku mówi ci, że z tego końca to już się nie wraca. --- Wiesz, ile razy ja tam byłam? Nie w odwiedzinach. Nie na chwilę. Z walizką. Z rezygnacją. Z sercem, które miało już dość. Nie miałam ochoty słuchać, że „będzie lepiej”, „czas leczy”, „trzeba być silnym”. Bo wtedy nie chcesz być silny. Chcesz zniknąć. Albo po prostu przestać czuć. --- Ale coś ci powiem – może to jedyna rzecz, jaką warto wtedy usłyszeć: „Koniec” to bardzo dziwne miejsce. Bo to właśnie tam można się zatrzymać na tyle, żeby usłyszeć siebie. Nie świat, nie ludzi, nie oczekiwania – ale ten szept z głębi ciebie, który mówi: „Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale jeszcze sp...

Na chwilę jego dzieciństwo zmieniło się w dorosłość

Kiedy wróciłam do domu po operacji, wszystko było inne. Ja – słabsza, wolniejsza, trochę obca nawet samej sobie. Dom – znajomy, a jednak nieco obcy, jakby trzeba go było oswoić od nowa. I on. Mój syn. Dziecko, które musiało na chwilę stać się dorosłym. Nie planowałam tego. Nie chciałam, by tak było. Ale kiedy życie się rozsypuje, nie ma idealnych scenariuszy. Są tylko decyzje – i serce, które próbuje nadążyć za tym, co się dzieje. Mój syn miał wtedy w oczach coś, czego wcześniej nie znałam. Spokój. Skupienie. Troskę. I ogromną gotowość, by mnie wesprzeć, choć nikt go o to nie prosił. Kiedy tata był w pracy, on był ze mną. Podawał mi herbatę. Pomagał wstać. Przynosił poduszkę, kiedy widział, że nie daję rady się podnieść. Bez słów rozumiał więcej, niż wielu dorosłych potrafiłoby wytłumaczyć. Był uważny. Delikatny. I silny – tak silny, jak trzeba, kiedy mama nie może być tą silną. Były dni, kiedy patrzyłam na niego i czułam ukłucie żalu. Bo przecież to nie jego zadanie. Nie powinien się ...

Codzienność po operacji – co warto wiedzieć, czego nikt nie mówi

To nie będzie wpis o magicznym powrocie do formy. Nie będzie też o tym, że wystarczy „pozytywne nastawienie” i „wiara w proces”. Ten wpis jest dla tych, którzy są albo tuż po operacji, albo czeka ich szpitalna rzeczywistość i chcieliby wiedzieć, czego się spodziewać. Bez lukru, ale z nadzieją. Bo da się przez to przejść. I wrócić do siebie, choć nie od razu. 1. Po narkozie bywa różnie – i to jest okej Nikt nie mówi, że po wybudzeniu z narkozy możesz wymiotować, czuć się jak rozjechany albo… jakby ktoś cię zalał ołowiem. To minie. Ale dobrze wiedzieć, że to się zdarza. Ja wymiotowałam po jednej operacji, po innej już nie. Organizm reaguje różnie. 2. Jeśli był cięty brzuch – uważaj na każdy ruch Tu nie ma żartów. Każdy gwałtowny ruch, śmiech, kaszel, próba podniesienia czegoś – to potencjalne ryzyko dla rany. Trzeba się pilnować. A najlepiej – mieć obok kogoś, kto pomoże. Choćby po to, żeby poprawić poduszkę, podać coś z szafki albo pomóc wstać. 3. Własna piżama to więcej niż tylko ciuch...

Kiedy dzień zaczyna się od herbaty i ciszy – mój poranny rytuał

Nie jestem rannym ptaszkiem z tych, co wstają o świcie i biegną przez życie z energią maratończyka. Ale jest coś, co sprawia, że poranki mają dla mnie sens. Nie budzik. Nie lista zadań. Tylko: herbata i cisza. To mój mały rytuał. Mój azyl przed codziennym hałasem. Zanim zacznę coś robić. Zanim odezwie się świat. Siadam w ciszy. Z kubkiem czegoś ciepłego. I daję sobie kilka minut na po prostu bycie. Przez długi czas to była zielona herbata – lekko cierpka, odświeżająca, jakby mówiła: "No, to do dzieła!". Ale od jakiegoś czasu coś się zmieniło. Moje ciało zaczęło mówić innym językiem. Włosy – osłabione po zabiegach, zmęczone – wołały o pomoc. I tak zielona herbata ustąpiła miejsca naparowi z pokrzywy. Smak? Inny. Zapach? Ziołowy, łagodny, ziemisty. Ale coś w niej mnie uspokaja. I daje wrażenie, że robię coś dobrego dla siebie już od pierwszych minut dnia. To nie jest wielki rytuał. Nie robię z tego ceremonii. Woda, susz, parzenie, ciepły kubek w dłoniach. I cisza. Bez pośpiechu...

Jak mówić bliskim, że nie masz siły – i nie czuć się winna

To nie jest łatwe zdanie: "Nie mam dziś siły." Bo często za nim stoi cała lawina myśli: "A co jeśli pomyślą, że przesadzam?" "A co jeśli poczuję się winna?" "A co jeśli przestaną pytać albo – co gorsza – przestaną być?" Kiedy chorujesz. Kiedy masz trudniejszy czas. Kiedy każdego dnia balansujesz między tym, co możesz, a tym, co musisz… – pojawia się potrzeba powiedzenia drugiemu człowiekowi: "Nie dam rady. Dziś nie." I to jest okej. Ale jak to zrobić, żeby być uczciwą wobec siebie, a jednocześnie nie pogubić się w poczuciu winy? 1. Mów prosto, ale z serca Nie trzeba się tłumaczyć z każdej łzy ani każdego dnia, kiedy nie odpiszesz na wiadomość. Wystarczy jedno zdanie: "Dziś potrzebuję odpocząć. To nie ma nic wspólnego z Tobą. Po prostu mój organizm woła o ciszę." Prawdziwość działa lepiej niż elaboraty. I nie musi boleć drugiej osoby – jeśli jest blisko, zrozumie. 2. Zadbaj o swój ton – nie tylko o treść Czasem bardziej niż sło...

Rehabilitacja według memów i według życia – porównanie bez znieczulenia

Rehabilitacja według memów: – Uśmiechnięta osoba w sportowym stroju, robiąca przysiady na plaży. – „Nigdy się nie poddawaj!” na tle zachodu słońca. – Trener z białym zębem mówi: „Pain is temporary, pride is forever!” – Trzy tygodnie ćwiczeń = cudowne uzdrowienie i powrót do biegania maratonów. Rehabilitacja według życia: – Spocona bluza, którą zakładałaś jednym ruchem przez 5 sekund… przed chorobą. Teraz to operacja na skalę wyprawy w Himalaje. – „Nigdy się nie poddawaj!” brzmi inaczej, gdy musisz przerwać ćwiczenie, bo serce wali jak młot po 30 sekundach leżenia z nogami w górze. – Trener z YouTube’a nie widzi Twoich łez, Twojej frustracji i Twojej ciszy po ćwiczeniach, które dziś znów bolały. – Trzy tygodnie ćwiczeń = może trochę mniej sztywne biodro. Może. Nie, to nie jest historia o spektakularnym powrocie na boisko. To historia o drobnych krokach. O dniach, kiedy głównym sukcesem jest to, że znów próbujesz. O tym, że rehabilitacja nie zawsze wygląda jak progres – czasem wygląda ja...

Nie muszę być produktywna, żeby być wartościowa

Są dni, kiedy wstanie z łóżka wydaje się jak wejście na Mount Everest. Kiedy zrobienie śniadania to już sukces, a ubranie się – wyczyn. I są też takie momenty, kiedy patrzę na wszystko, czego nie zrobiłam: nie odpisałam na wiadomości, nie napisałam wpisu, nie ogarnęłam prania, nie poćwiczyłam. A potem przychodzi ten znajomy głos w głowie: "zmarnowany dzień", "jesteś leniwa", "trzeba było się spiąć". Ale coraz częściej mówię temu głosowi: nie. Nie muszę być produktywna, żeby być wartościowa. Nie muszę robić miliona rzeczy dziennie, żeby zasłużyć na oddech, na spokój, na miejsce w tym świecie. Nie muszę mieć listy zadań odhaczonych do ostatniego punktu, żeby mieć prawo usiąść i po prostu być. Bo człowiek to nie maszyna. Nie jestem swoim CV, statystyką, planem dnia ani sumą osiągnięć. Jestem także zmęczeniem, chorobą, chwilą zawahania. Jestem wieczorem z książką, snem w środku dnia, łzami bez powodu. I to wszystko nadal znaczy, że jestem pełnowartościowa. Cza...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Najgorsze wspomnienia wracają nocami

Z wieloma rzeczami już sobie poradziłam. Naprawdę. Były chwile, kiedy myślałam, że się nie podniosę – a jednak stoję. Może trochę chwiejnie, może z bliznami, ale stoję. Przegryzłam sporo. Łzy, strach, rozczarowanie. Dzień po dniu budowałam się na nowo. Ale noc to inna historia. W nocy wszystko wraca. Obrazy, które chciałabym wymazać, pojawiają się, jakby czekały na zapadnięcie ciemności. Te najgorsze wspomnienia – jak cień, który kładzie się na poduszce. Widzę znowu tamtą salę pooperacyjną. Pamiętam chłód, przytłumione dźwięki i to przerażające uczucie, gdy nie czułam nogi. Strach, który wtedy we mnie był, nie znał słów. Był czysty, instynktowny, osaczający. Czy już nigdy nie stanę o własnych siłach? Czy to już koniec tego, co znałam jako „ja”? Czas płynie. W ciągu dnia potrafię być silna, zorganizowana, nawet uśmiechnięta. Ale w nocy wszystko pęka. Przychodzi tęsknota. Za normalnym życiem. Za pracą, która mnie wkurzała, ale też trzymała w rytmie. Za zwykłym porankiem bez bólu. Za ciał...

Skyrnik, który leczy duszę – bo każdy potrzebuje swojej potrawy terapeutycznej

Są takie dni, kiedy nic nie pomaga. Ani spacer, ani książka, ani nawet muzyka. Dni, kiedy człowiek po prostu musi coś zrobić, żeby nie zwariować. Dla mnie jednym z takich ratunkowych rytuałów stało się pieczenie skyrnika. Prosty, szybki, nie za słodki – idealny. Właśnie dlatego nazywam go moją potrawą terapeutyczną. Bo tu nie chodzi tylko o smak. Chodzi o cały ten proces: – wyciąganie misek i łyżek, – mieszanie składników bez większego planu, – czekanie, aż cała kuchnia wypełni się ciepłym, bezpiecznym zapachem. W tych chwilach coś się we mnie uspokaja. Wraca rytm. Wraca oddech. Mój przepis? Najprostszy z możliwych: skyr naturalny, budyń waniliowy, jajko, odrobina mąki, czasem kilka malin lub garść wiórków kokosowych. Nic skomplikowanego. Tak jak i życie – najlepsze jest wtedy, gdy nie komplikuję go bardziej, niż trzeba. --- Jeśli też masz swoją potrawę terapeutyczną – trzymaj się jej. Bo czasem największe wsparcie przychodzi właśnie z rzeczy najprostszych. I kto wie – może właśnie dzi...

Jak rozmawiać z dziećmi o chorobach dorosłych?

Nie ma idealnego momentu, żeby powiedzieć dziecku: „Mama jest chora.” Nie ma też idealnych słów. Ale wiem jedno – milczenie potrafi ranić bardziej niż trudna prawda. Długo szukałam sposobu, jak opowiadać mojemu synowi o tym, co się dzieje ze mną, z moim zdrowiem, z naszym życiem. I nadal się uczę. Ale jestem przekonana, że dzieci potrzebują wiedzieć. Nie wszystko, nie od razu, nie w szczegółach, które mogą je przerosnąć. Ale muszą czuć się częścią tej historii. Bo i tak są jej częścią. Prawda dostosowana do wieku Dzieci to mali detektywi. Widzą więcej, niż nam się wydaje. Słyszą szepty za drzwiami, wyłapują emocje z twarzy i ton głosu. A jeśli nie dostaną od nas jasnej informacji – poskładają sobie historię same. Czasem z podsłuchanych rozmów dorosłych, czasem z internetu, czasem z własnych domysłów. I ta historia bywa dużo straszniejsza niż rzeczywistość. Dlatego wierzę, że warto rozmawiać. Delikatnie, ostrożnie, ale szczerze. Powiedzieć: „Mama jest chora. To nie jest grypa. To coś po...

Jak nie dać się zjeść samotności – kilka moich sposobów

Samotność potrafi być cicha i podstępna. Nie zawsze zaczyna się od tego, że nikogo nie ma obok. Czasami zaczyna się od tego, że czujesz się niezrozumiana, odcięta, niewidzialna – nawet wśród ludzi. Przez długi czas myślałam, że to coś, z czym trzeba się pogodzić. Że trzeba po prostu „przetrwać”. Ale dziś wiem, że samotność, jeśli ją zostawić samą sobie, potrafi wciągać głębiej i głębiej. Dlatego nauczyłam się kilku sposobów, które pomagają mi nie dać się jej zjeść. 1. Rozmawiam sama ze sobą – na głos. Czasami, kiedy wszystko jest za cicho, mówię sama do siebie. Opowiadam sobie o tym, co czuję, czego się boję, z czego się cieszę. To pozwala mi usłyszeć własne emocje, a nie tylko je tłumić. 2. Piszę. Kiedy nie mam komu się wygadać albo trudno mi ułożyć w głowie bałagan myśli, piszę. Czasem zwykłe „Dziś było ciężko, ale dałam radę” ma moc, której wtedy potrzebuję. 3. Szukam małych punktów styku z innymi. Nie zawsze mam siłę na duże rozmowy czy spotkania. Ale czasami wystarczy kilka słów z...

Dzień Dziecka z oddziału szpitalnego

Dziś jest Dzień Dziecka. W mojej głowie brzmi to jak dzwonek – przypomnienie o tym, co powinno być. O śmiechu, o wspólnym czasie, o czymś prostym i radosnym. Tak bardzo chciałabym go spędzić inaczej. W domu. Ze swoim synem. Z mężem. Może na jakimś spacerze, w kinie, może grając w planszówki, może jedząc coś, co wszyscy lubimy, śmiejąc się z byle czego. Bez bólu. Bez tabletek przeciwbólowych. Bez zapachu szpitala. Ale jestem tu. Znowu. I tak bardzo boli mnie nie tylko ciało, ale i serce. Bo wiem, że mój syn zasługuje na wszystko, co najlepsze. I wiem, że dla nastolatka spędzić Dzień Dziecka u mamy w szpitalu – to nie jest spełnienie marzeń. To nie jest to, co powinno go dziś spotkać. Chciałabym być dla niego w pełni. Z siłą. Z radością. A nie zza szpitalnej szyby, w szarej piżamie i ze zmęczonymi oczami. A jednak... jest niedziela. Może przyjadą. Może uda się złapać te kilka chwil bliskości. Może mimo wszystko będzie dobrze. Bo mój syn – to dobry, mądry chłopak. I wiem, że on to wszystk...

Uczę się odpuszczać – i to wcale nie jest słabość

Jeszcze niedawno myślałam, że odpuszczanie to oznaka przegranej. Że jeśli czegoś nie doprowadzę do końca, jeśli z czegoś zrezygnuję, to znaczy, że zawiodłam – siebie, innych, cały świat. Że powinnam bardziej się starać, zacisnąć zęby, wytrzymać, jeszcze trochę powalczyć. Nawet wtedy, kiedy nie miałam już czym. Dziś uczę się czegoś zupełnie innego. Uczę się, że czasami odpuszczenie to największy akt siły, na jaki mnie stać. Że rezygnacja z rzeczy, które mnie wyczerpują, nie oznacza, że jestem słaba – oznacza, że wiem, gdzie kończą się moje granice. Że nie muszę udowadniać nikomu (ani sobie), że dam radę za wszelką cenę. Że warto odpuścić wtedy, kiedy dalsza walka zaczyna mnie bardziej niszczyć niż budować. Odpuszczam więc oczekiwania, które mnie przygniatały. Odpuszczam perfekcjonizm, który zabierał radość z życia. Odpuszczam plany, które straciły sens, bo zmieniłam się ja i zmieniło się moje życie. To nie zawsze jest łatwe. Czasem siedzę z tym odpuszczeniem i płaczę – bo coś tracę, bo ...

Tyle czekania na dobre wieści…

Są takie dni, kiedy człowiek zbiera siły, ubiera się, szykuje dokumenty, wypija herbatę i mówi sobie: „Dzisiaj może w końcu będzie dobrze”. Tyle już tych wizyt było. Kontrole, konsultacje, szpitale, kolejne skierowania, kolejne badania. I za każdym razem wychodzę z gabinetu z cięższym sercem niż wchodziłam. Nie ma dobrych wiadomości. Nie ma tej upragnionej ulgi. Nie ma słów: „Jest lepiej”, „Idzie ku dobremu”, „To już ostatnia prosta”. Zamiast tego: „Trzeba obserwować”, „Zobaczymy po kolejnych wynikach”, „Potrzeba czasu”, „Proszę się uzbroić w cierpliwość”. I najgorsze – to, co sama czuję w sobie: że coś dalej nie gra. Że mimo codziennych starań, rehabilitacji, leków, walki z samą sobą i z bólem – ciało nadal mówi „nie”. To takie frustrujące, tak bardzo bolesne psychicznie. Bo kiedy ciągnie się to miesiącami, latami… człowiek naprawdę zaczyna marzyć nie o cudzie, tylko o jednym krótkim zdaniu wypowiedzianym przez lekarza z lekkim uśmiechem: „W końcu jest poprawa”. Albo żeby chociaż same...

Zajęcia, które mnie nie przeciążają, a dają poczucie sensu

Były dni, gdy każdy poranek zaczynał się od myśli: "I co ja dzisiaj zrobię? Co mogę zrobić, skoro wszystko mnie boli albo nie mam siły?" Czas choroby, rehabilitacji czy zmęczenia psychicznego to nie jest dobry moment na wielkie plany i ambitne cele. Ale to właśnie wtedy najmocniej czułam potrzebę, by robić cokolwiek, co da mi chociaż cień poczucia sensu. Coś, co nie obciąży ciała, nie przytłoczy głowy, ale sprawi, że dzień nie minie mi na patrzeniu w sufit. Oto kilka takich domowych zajęć, które naprawdę mi pomogły: --- 1. Pisanie (nawet od niechcenia) Zaczęło się od krótkich zdań w notatniku. Potem przeszło w zapiski na blogu. Pisanie pozwala mi układać myśli, wyrzucać z siebie ciężar emocji, a czasem po prostu zatrzymać się i zobaczyć, że nadal mam coś do powiedzenia. Nawet jeśli to tylko lista rzeczy, które dziś zrobiłam. Nawet jeśli to tylko jedno zdanie: "Dziś było trochę lepiej." 2. Pielęgnacja roślin Nie mam domowej dżungli, ale nawet podlewanie kilku donicze...

Czego nauczyła mnie samotność w chorobie (choć nigdy nie byłam całkiem sama)

To nie będzie wpis o samotności w dosłownym znaczeniu. Bo przecież nie byłam sama. Moja rodzina była przy mnie – obecna ciałem i sercem. Wspierała mnie każdego dnia. Znosiła moje zmienne nastroje, bezsilność, strach, a czasem nawet złość. To ogromne. Bez nich wiele bym nie przetrwała. Ale była też inna samotność. Ta, która przychodzi, kiedy świat się kurczy do bólu, szpitalnych sal i niepewności. Kiedy nie masz siły odpowiadać na wiadomości. Kiedy nie wiesz, co powiedzieć, bo nie chcesz mówić o cierpieniu. Bo to boli jeszcze bardziej. I wtedy życie brutalnie pokazuje, kto naprawdę był obok. Zobaczyłam, kto był tylko „bo tak wypada”. Kto chciał tylko zaspokoić ciekawość, liczył na relacje z pierwszej ręki – „a co u Ciebie?”, „jak się czujesz?”, „co lekarze powiedzieli?”. A gdy nie dostał odpowiedzi – obraził się. Bo nie miałam siły odpisywać. Bo nie potrafiłam mówić o tym, co się dzieje, gdy było najgorzej. Dla niektórych moja cisza była nie do przyjęcia. Może ich dumę zabolało, że nie ...

Jak przetrwać długi pobyt w szpitalu daleko od domu

Długi pobyt w szpitalu to zawsze wyzwanie – fizyczne, psychiczne i emocjonalne. A kiedy jeszcze jesteś daleko od domu, bez możliwości zobaczenia znajomych twarzy czy przytulenia swojego psa, wszystko robi się trudniejsze. Sama wiem, co to znaczy. Dlatego postanowiłam zebrać w jednym miejscu rzeczy, które mogą ten czas choć trochę oswoić. 1. Przygotuj swoją „bazę przetrwania” Książki – najlepiej takie, które potrafią wciągnąć na tyle, że zapominasz o tym, gdzie jesteś. Dla mnie idealne są kryminały albo powieści obyczajowe z nutą humoru. Tablet/laptop + słuchawki – Netflix, YouTube, podcasty, muzyka, filmy – wszystko, co pozwala przenieść się gdzie indziej, choćby na chwilę. Powerbank i przedłużacz – gniazdka w szpitalach są jak złoto. Często jedno na całą salę. Twoje „własne” rzeczy – ulubiony kubek, mały koc, miękka bluza. Coś, co pachnie domem. Coś, co przypomina, że to tylko przystanek. 2. Kontakt z bliskimi, nawet na odległość Rozmowy telefoniczne, wiadomości, wideorozmowy – cokolw...

Dzień Matki – o kobiecie, która była ze mną zawsze

Nie wiem, jak opisać wszystko, co dla mnie zrobiłaś. I chyba żadne słowa nie będą wystarczające. Ale chcę spróbować. Bo zasługujesz na to, by świat się dowiedział, kim jesteś. Mamo. W czasie choroby, operacji, szpitali i całego tego chaosu… Ty byłaś. Zawsze. Przy mnie. Obok mnie. Dla mnie. Nie uciekłaś, kiedy byłam trudna. Kiedy miałam gorszy dzień i wyrzucałam z siebie złość – nie dlatego, że chciałam kogoś skrzywdzić, ale dlatego, że już nie dawałam rady. Czasem krzyczałam, milczałam, byłam nie do zniesienia. Ale Ty… Ty to wszystko wytrzymałaś. Bez obrażania się. Bez robienia mi wyrzutów. Po prostu byłaś. Jesteś osobą, która znosiła to wszystko w 100%. Ze spokojem, z troską, z miłością. Nawet kiedy ja już tej miłości do samej siebie nie czułam. Ty nadal ją miałaś – dla mnie. Nie wiem, skąd brałaś siłę. Ale dzięki Tobie ja też ją miałam. Dzięki Tobie przetrwałam. Bo wiedziałam, że zawsze ale to zawsze będziesz przy mnie. Że Twoje „wszystko będzie dobrze” nie było pustym frazesem, tylk...

Jedyny (ale ogromny) plus obecnej choroby, szpitali i operacji

Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że przestanę palić, roześmiałabym się. Z rezygnacją, bo przecież próbowałam już wszystkiego – gumy, tabletki, aplikacje, postanowienia noworoczne, nawet groźby samej siebie w lustrze. I nic. Zawsze wracałam. Bo przecież „papieros to moja chwila spokoju”, „pomaga mi się odstresować”, „lepiej zapalić niż wybuchnąć”. Znacie to? Ja znałam aż za dobrze. A potem przyszło życie. Przyszła choroba. Szpital. Operacje. Leki. Przyszło to wszystko, czego nikt nie planuje i nikt nie chce. Przyszło z bólem, lękiem i ogromnym zmęczeniem. Ale przyniosło też coś, czego się zupełnie nie spodziewałam. Nie było kiedy i gdzie zapalić. Organizm był za słaby, żeby domagać się nikotyny. A ja – zajęta przeżywaniem, dochodzeniem do siebie, walczeniem o jakikolwiek komfort – po prostu odpuściłam. Bez walki, bez fanfar. Po prostu przestałam. I z każdym dniem bez papierosa czułam, że coś odzyskuję. Oddech. Smak. Spokój. Trochę więcej kontroli nad własnym ciałem. I tak, czase...

Znowu szpital. Znowu walka.

Nie wiem, który to już raz pakuję się do szpitala. Może dziesiąty? A może dwudziesty, jeśli liczyć wszystkie pobyty, badania, konsultacje, zabiegi. Straciłam rachubę. Wiem tylko jedno – jestem zmęczona. Cholernie zmęczona. Nie znoszę już widoku białych ścian, tego charakterystycznego zapachu szpitalnych korytarzy, dźwięku wózków i pikających urządzeń. Nie znoszę słowa „proszę się rozebrać do pasa” i tego dziwnego spojrzenia lekarza, który sam nie wie, co jeszcze powiedzieć. Ale jestem tu. Znowu. Bo wiem, że muszę. Czeka mnie dłuższy pobyt. Walka o coś więcej niż tylko przetrwanie – walka o sprawność, o codzienność, o życie z mniejszym bólem. Nie mam złudzeń, że będzie łatwo. Wiem, że będzie bolało – nie tylko ciało, ale i głowa, serce, dusza. Ale mimo zmęczenia, mimo tego, że czasem klnę pod nosem i mam ochotę rzucić wszystko – nie odpuszczam. Bo gdzieś głęboko wierzę, że ten wysiłek ma sens. Że przyjdzie dzień, kiedy będę mogła powiedzieć: „Było warto”. Piszę to nie tylko dla siebie, ...

Nie porównuj swojej codzienności do cudzego „highlightu”

Siedzę z kubkiem herbaty, której już nawet nie mam siły podgrzać. Pies śpi rozwalony na poduszce, która miała być moja. W tle jakieś brzęczenie z pralki, niedomyte naczynia czekają na cud. I wtedy – zupełnie bezmyślnie – odpalam Instagram. Ktoś właśnie zrobił poranny stretching w słońcu, ktoś inny ma uśmiech od ucha do ucha na tle gór. Perfekcyjna kuchnia, idealna figura dwa miesiące po porodzie, dzieci w śnieżnobiałych ubraniach, które u mnie przetrwałyby góra pięć minut. A ja? Ja próbuję zebrać się z łóżka i nie rozwalić sobie kręgosłupa przy wstawaniu. Złapałam się ostatnio na tym, że zaczęłam się czuć gorsza. Bo moja rzeczywistość wygląda inaczej. Bo nie mam siły na codzienny makijaż, bo zamiast zdrowej sałatki znów zjadłam kawałek czekolady, bo moje „tu i teraz” bywa ciężkie, bolesne i dalekie od estetycznych kadrów. Ale przypomniałam sobie coś ważnego. To, co widzimy w social mediach, to nie życie. To fragmenty. Migawki. Najlepsze momenty, często wyreżyserowane. Filtry nie tylko ...

Codzienność mnie testuje, ale ja też ją uczę, kto tu rządzi

Są dni, kiedy wszystko idzie pod górę. Budzik dzwoni za wcześnie. Kręgosłup znów daje o sobie znać. Herbata stygnie, zanim zdążysz się nią nacieszyć. Pies patrzy z wyrzutem, że za krótko na spacerze. A Ty? Ty się po prostu starasz przetrwać. Codzienność potrafi być bezlitosna. Wpycha się w każdą wolną przestrzeń, zasypuje obowiązkami, zmusza do bycia dzielnym, nawet wtedy, gdy masz ochotę tylko zniknąć pod kocem. Ale dziś chcę sobie – i Tobie – przypomnieć jedno: to my uczymy codzienność, kto tu rządzi. Bo kiedy mimo zmęczenia wstajesz i myjesz zęby – to już jest walka wygrana. Kiedy odmawiasz sobie kolejnego słodkiego pocieszenia – to znak siły. Kiedy mówisz „nie” temu, co Cię niszczy, i „tak” temu, co Ci służy – to Ty przejmujesz ster. Nie muszę być idealna. Nie muszę mieć planu na cały rok. Wystarczy, że dziś zrobię coś dobrego dla siebie, nawet jeśli to tylko ciepła kąpiel, 10 minut ciszy, spacer, który pomoże mi złapać oddech. Codzienność testuje mnie każdego dnia. Ale ja też mam ...

Jak radzę sobie z bólem na co dzień – moje sprawdzone triki

Życie z bólem kręgosłupa i stawów to codzienne wyzwanie. Czasem jest lepiej, czasem gorzej – ale jedno wiem na pewno: nie można się poddawać. Przez ostatnie miesiące wypracowałam swoje małe rytuały i triki, które pomagają mi przetrwać trudniejsze chwile. Dzielę się nimi z Wami, bo może komuś z Was też przyniosą ulgę. 1. Gorące kąpiele – mój domowy seans SPA Ciepła woda działa cuda. Nawet 10-15 minut pod prysznicem przynosi mi ogromną ulgę. Mięśnie się rozluźniają, stawy „oddychają”, a ja mam chwilę tylko dla siebie. Wieczorna kąpiel to mój sposób na zakończenie cięższego dnia z bólem. 2. Maści, żele i plastry – mój domowy zestaw ratunkowy Mam swoją kolekcję maści – rozgrzewających, ziołowych i aptecznych. W zależności od potrzeby – smaruję kręgosłup, biodro, barki. Do tego plastry – rozgrzewające i lecznicze. Dają mi kilka godzin ulgi i pozwalają funkcjonować lepiej, bez kolejnej tabletki. 3. Leki – minimum, ale skutecznie Nie unikam leków przeciwbólowych, ale staram się je dawkować ro...

Żyj! – krzyknęła nadzieja.– Bez Ciebie nie potrafię – odparło cicho życie.

Tego dnia nic nie zapowiadało tragedii. Wszystko toczyło się zwyczajnie, może nawet zbyt zwyczajnie – jak to często bywa, zanim świat przewraca się do góry nogami. Ułamek sekundy. Jeden moment, który dzielił życie od śmierci. Leżał. Nie oddychał. Czas stanął. W głowie pustka, a serce biło jak oszalałe. Reanimacja. Pogotowie. Defibrylator. I znowu reanimacja, znowu defibrylator. Gdzieś w tle słowa lekarzy: „Przygotujcie się. Może się nie udać. Może się już nie obudzić…” Ale nadzieja nie chciała odejść. Nie pozwalała się uciszyć. Trzymała za rękę, szeptała do ucha, walczyła. I zdarzył się cud. Prawdziwy cud. Po kilku dniach śpiączki, po zatrzymaniu akcji serca, po tym jak zawiodły nerki, płuca, po tym jak medycyna właściwie rozłożyła ręce – on się obudził. Oddychał sam. Otworzył oczy. Wrócił. Nie tylko do życia, ale i do nas – w pełni obecny, świadomy, fizycznie sprawny. Lekarze mówili, że to niemożliwe. A jednak możliwe się stało. Bo kiedy życie gaśnie, nadzieja potrafi zapalić iskrę. B...

Nie wszystko naraz – o małych krokach, które zmieniają życie

Zdarza się, że patrzymy na swoje życie i czujemy ogrom. Tego, co trzeba zmienić. Naprawić. Zrozumieć. Przepracować. Zbudować od nowa. To przytłacza – bo jak to wszystko ogarnąć? Jak zacząć, kiedy ciało boli, a myśli krążą w kółko? Kiedy nawet wstanie z łóżka jest wyzwaniem? Znam to uczucie. Wiem, jak to jest chcieć zmiany, ale nie mieć siły na wielkie rewolucje. I właśnie dlatego nauczyłam się cenić małe kroki. Niewielkie, czasem niemal niezauważalne działania, które stopniowo odmieniają rzeczywistość. Nie spektakularnie. Nie od razu. Ale skutecznie. To może być: – wstanie dziesięć minut wcześniej, by napić się spokojnie herbaty, – krótki spacer zamiast leżenia cały dzień, – powstrzymanie się od negatywnego komentarza wobec siebie, – zapisanie jednej rzeczy, za którą dziś mogę być wdzięczna, – rozciąganie przez dwie minuty zamiast siłowni, – jeden telefon, który odwlekałam, – przygotowanie prostego posiłku zamiast kolejnych chipsów. To drobiazgi. Ale to droga. Kiedy patrzę wstecz, widz...

5 rzeczy, które pomogły mi w depresji

Nie ma jednego uniwersalnego sposobu na wyjście z depresji. Każdy z nas przeżywa ją inaczej i potrzebuje czegoś innego. Ale chcę się podzielić tym, co pomogło mnie. Może dla kogoś będzie to iskra, która zapali choćby małe światełko. 1. Tabletki przepisane przez lekarza Nie od razu chciałam po nie sięgnąć, ale to był początek. Bez nich nie miałabym siły zrobić niczego innego. Pomogły mi się ustabilizować i złapać oddech. 2. Spokój i cisza Zrezygnowałam z hałaśliwych bodźców, ludzi, którzy mnie przytłaczali, i pozwoliłam sobie na bycie tylko ze sobą. Wyciszenie było jak opatrunek. 3. Niewielka poprawa formy fizycznej Nie mówimy tu o bieganiu maratonów. Czasem po prostu wstanie z łóżka i zrobienie kilku skłonów albo lekkie rozciąganie było moim małym sukcesem. 4. Spacer Kilka kroków na świeżym powietrzu, z psem albo sama. Z początku to był wysiłek, ale potem – małe wytchnienie. Kawałek normalności. 5. Robienie czegokolwiek w domu Zajęcie rąk czymś prostym: ugotowanie obiadu, przetarcie ku...

Nie wróciłam do dawnej siebie. I dobrze.

Na początku każdy mi to mówił: "Zobaczysz, wrócisz do formy. Wrócisz do siebie." Brzmiało to jak pocieszenie, jak obietnica, że jeszcze będzie tak, jak było. Tylko że… ja już nie chcę, żeby było tak, jak było. Dawna ja – ta sprzed bólu, operacji, łez i zmęczenia – nie zatrzymywała się ani na chwilę. Zawsze na wysokich obrotach, zawsze „ogarniająca”, nawet jeśli kosztem siebie. Ciało dawało sygnały, że coś jest nie tak, ale kto by się przejmował? Tabletka, kawa, papieros, jeszcze tylko jeden dzień, jeszcze tylko jeden obowiązek. Dopiero kiedy wszystko się posypało, położyłam się – dosłownie i w przenośni – i zaczęłam słuchać. Dziś jestem kimś innym. Może słabszym fizycznie, ale silniejszym psychicznie. Może mniej efektywnym, ale bardziej uważnym. Może nie robię już wszystkiego – i bardzo dobrze. Wybieram. Odpuszczam. Odpoczywam bez wyrzutów sumienia. Czasem płaczę – ale już nie w ukryciu. Nie, nie wróciłam do dawnej siebie. Bo nie chcę wracać do osoby, która nie umiała prosić ...

Jak (nie) zostałam influencerką zdrowego stylu życia

Zaczęło się jak u wielu: postanowienie. Zdrowie się posypało, kręgosłup powiedział "dość", lekarze dorzucili swoje trzy grosze, a ciało zaczęło się domagać uwagi, której przez lata nie dostawało. No więc: rehabilitacja, suplementy, zdrowe jedzenie, spacery, rowerek stacjonarny, piłka rehabilitacyjna, dieta (w teorii)… i oczywiście – pomysł, żeby to wszystko opisać. Przecież skoro muszę przez to przejść, to może jeszcze komuś się to przyda? I tak oto powstał pomysł bloga. Tylko że… coś poszło nie tak. Zamiast pięknych zdjęć smoothie bowl – kubek z zimną herbatą, bo znowu zapomniałam wypić na ciepło. Zamiast "fit inspiracji" – walka z bólem przy wstawaniu z łóżka i filozoficzne rozkminy o sensie życia, kiedy drętwieją mi nogi po 10 minutach siedzenia. Zamiast "before & after" – "before & nadal before", bo moje ciało ma własny zegar i ewidentnie nie jest to zegar motywacyjnego coacha z Instagrama. Czy miałam momenty, że czułam się jak influe...

Nie zawsze mam siłę, ale codzienność nie pyta – działać trzeba

Są dni, kiedy budzę się i od razu czuję ciężar wszystkiego – bólu, zmęczenia, wspomnień, które potrafią być bardziej przytłaczające niż jakakolwiek fizyczna niedyspozycja. Są poranki, kiedy najchętniej schowałabym się pod kołdrą i została tam do jutra. Ale rzeczywistość nie pyta, czy dziś mam siłę. Codzienność ma własny rytm, własne potrzeby i obowiązki, które nie znikają, kiedy akurat nie mam siły się z nimi zmierzyć. Z czasem zrozumiałam, że to nie o siłę tu chodzi, tylko o wybory. Codzienne, drobne decyzje – czy dziś wstanę, choćby powoli? Czy napiję się wody z cytryną, jak sobie obiecałam? Czy zrobię te kilka ćwiczeń, które pomagają mi lepiej funkcjonować, nawet jeśli ciało protestuje? To są moje małe bitwy. I nie wygrywam ich wszystkich. Ale wystarczy, że wygram jedną dziennie. Czasem to wystarczy, żeby dzień nie był stracony. W chorobie, w rekonwalescencji, w zmaganiach psychicznych i fizycznych – bardzo łatwo wpaść w pułapkę myślenia, że wszystko powinno się dziać „jak kiedyś”, ...

Z kim się ścigam, skoro wcale nie biegnę?

Ostatnio złapałam się na myśli, że jestem spóźniona. Tylko… na co? Do kogo? Do pracy jeszcze nie wróciłam. Nie zrobiłam tylu rzeczy, ile „powinnam”. Nie wyglądam tak, jak chciałabym wyglądać. Nie jestem taką wersją siebie, jaką planowałam być „już dawno temu”. I w tym wszystkim – zamiast dać sobie trochę zrozumienia – funduję sobie wewnętrzny sprint. Jakby każdy dzień bez „postępu” był porażką. Jakby ból, zmęczenie, zwątpienie były przeszkodami w wyścigu, który powinnam wygrać… tylko że nikt go nie ogłosił. A przecież ja nawet nie biegnę. Ja się leczę. Ja się zbieram. Ja czasem po prostu próbuję przeżyć dzień bez łez. Z kim się więc ścigam? Z tamtą wersją siebie, co „kiedyś była silniejsza”? Z wyobrażeniem, że powinnam już „dojść do siebie”? Z ludźmi, którzy nie wiedzą, przez co przechodzę? Ten wpis to dla mnie stop-klatka. Bo nie chcę już biec tam, gdzie nie da się dojść na skróty. Chcę iść – powoli, ale po swoje. Bez presji. Bez wyścigu. Jeśli też masz wrażenie, że ciągle się z kimś ...

Nikt nic nie wie

Minęło już sporo czasu, odkąd założyłam tego bloga. Zdążyłam napisać wiele słów. Zostawić tu sporo siebie. Przemyśleń, emocji, słabości. I dostałam w zamian więcej, niż się spodziewałam – ciepło, zrozumienie, empatię… od ludzi, których nigdy nie spotkałam. A mimo to… nikt z moich bliskich nie wie, że to robię. Nikt nie wie, że codziennie zmagam się z bólem. Że nadal się nie wysypiam. Że czasem boję się, że nigdy nie wrócę do siebie. Nikt nie wie, że mam tyle pytań bez odpowiedzi i że za często jestem bliżej rezygnacji niż nadziei. Bo nie umiem tego powiedzieć. Bo łatwiej jest mi pisać do obcych niż mówić do swoich. Bo tu nikt nie przerywa zdaniami typu: „Będzie dobrze”, „Nie przesadzaj”, „Inni mają gorzej”. Tu nikt nie oczekuje, że uśmiechnę się na siłę. Czasem czuję się z tym winna. Czasem czuję się lżej, że mam to miejsce, choć anonimowe. Ale najczęściej po prostu czuję… ulgę. Że wreszcie mogę być autentyczna. Bez udawania, że wszystko gra. Może kiedyś im powiem. Może nie. Ale dziś w...

Jak się nie poddać, kiedy wszystko krzyczy: odpuść

Czasami przychodzi taki moment, że człowiek po prostu siada. Dosłownie i w przenośni. Siada z bezsilności, zmęczenia, bólu. Przestaje walczyć, bo wszystko – ciało, myśli, świat – krzyczy: odpuść. I wiesz co? To jest całkiem ludzka reakcja. To nie znaczy, że jesteś słaba. To znaczy, że już zbyt długo niosłaś zbyt dużo. W moim życiu tych momentów było kilka. Czasem nawet zbyt wiele. Każdy z nich zostawiał ślad – nie tylko w ciele, ale i w sercu. Choroby, operacje, przerwane plany, odłożone marzenia. Ludzie mówili: "musisz myśleć pozytywnie", a ja w środku krzyczałam: ale ja już nie mam siły. Nie mam uniwersalnej recepty na to, jak się nie poddać. Ale mogę powiedzieć, co pomagało mnie: 1. Małe cele zamiast wielkich planów. Nie myślałam o tym, co będzie za miesiąc. Skupiałam się na tym, co mogę zrobić dzisiaj. Wstać z łóżka bez bólu? Super. Przejść się kawałek dalej niż wczoraj? Jeszcze lepiej. 2. Wsparcie – nawet jedno dobre słowo. Czasami wystarczy, że ktoś napisze: trzymam za ...